No i stało się. Nadszedł w
końcu dzień podsumowań rozliczeń pożegnań…
Czwarta rano. Leżę w łóżku,
słuchając krzyków rodziców. Obudzili się w nocy z nieznanego mi powodu i od
godziny się kłócą. Znajdują się na dole, więc wyłapuję jedynie pojedyncze
słowa, jak: Sheeiren i Rina. Gdyby ktoś chciał określić poziom mojej irytacji
to nie starczyłoby mu skali, a miernik już dawno zakończyłby swój nędzny żywot.
Cały czas nie mogę przestać myśleć o Utakacie. Jak skończyła się jego wizyta u
Ikemoto?
- Nie! – krzyk matki
doleciał z dołu. Nie chcę tego dłużej wysłuchiwać, mam dość.
Zrzuciłam z siebie kołdrę i
wstałam, zakładając szlafrok. W kilku krokach podeszłam do drzwi i otworzyłam
je, natrafiając w nich na Rinę. Zdziwiona, lecz bez słowa odsunęłam się i
wpuściłam siostrę do środka, tym samym się cofając, aby zaraz zamknąć po cichu pokój.
- Też już nie możesz tego
słuchać? - spytała kpiąco, lecz, znając ją od zawsze, wyczułam w tym nutkę
niepewności.
- Tak - warknęłam i złapałam się
za głowę. Od kiedy nie śpię, boli mnie ona niemiłosiernie, a wrzaski z dołu
wcale nie pomagają mi temu zapobiec, wręcz przeciwnie.
- Co robimy? - spytała,
zakładając ręce na piersi.
- Co? Pójdę do nich i powiem, co
o tym myślę.
- Nie wypuszczę ich! -
to zdanie przebiło się przez barierę ścian i dotarło do mojego pokoju.
- Nadal tak myślisz?
- Yhym – mruknęłam i klapnęłam,
zrezygnowana, na łóżko, wiedząc, że i tak nic tym nie zdziałam.
Moje modły zostały jednak
wysłuchane. Wrzaski ucichły, a my, delektując się ciszą, starałyśmy się
odprężyć. Westchnęłam i położyłam się, podpierając jedną ręką, a Rina dołączyła
do mnie po chwili.
Łup, łup, łup - ktoś głośno
wchodził po schodach, ostentacyjnie chcąc nas o tym poinformować, przynajmniej
tak mi się wydawało… Spojrzałyśmy po sobie, nie mając pojęcia, kto za chwilę
zawita w nasze progi. Z reguły nikt o tej godzinie nie chodzi po domu, a kroki
stawały się głośniejsze, aby nagle umilknąć tuż pod moimi drzwiami.
- Watashi ni jūjundearu, anata wa
shōkin o uketoru ni wa, yoi koto ga akiraka ni narimashita koto o tsukuru to
omoimasu (Bądź mi posłuszna, a otrzymasz nagrodę, lepiej teraz uświadom to
sobie) - cichy, hipnotyzujący śpiew matki, otoczył mnie ze
wszystkich stron, a ja z całych sił starałam się ignorować jej głos.
- Atchi e ike to kanshō suru koto
wa arimasen (Odejdź i nie wtrącaj się) - wyśpiewałam, wbijając sobie
paznokcie w ramię aby ból fizyczny, jako bodziec zewnętrzny, trzymał mnie
jeszcze w tym świecie. Tylko tak można przeciwstawić się naszemu kakkei genkai.
Energia mojego klanu rządzi się innymi prawami. To połączenie chakry i siły
umysłu, co przy dobrej psychice daje niesamowitą siłę. A te cechy z pewnością
można przypisać Vayli. Matka walczyła ze mną, co nie było dla mnie jakimś
wielkim zaskoczeniem. Spodziewałam się tego i wiedziałam, że do tego w końcu
dojdzie...
- Kiite kure, watashi wa anata ga
ītai (Słuchaj się mnie, chcę twojego dobra) - kolejny wers doleciał
do moich uszu, a rękoma zaczęłam wykonywać niezidentyfikowane znaki.
- Watashi wa watashi no tame ni
nani ga saizendearu ka shitte iru (Dobrze wiem, co jest dla mnie
najlepsze) - mój głos przybrał na sile, włosy zaczęły się leniwie
podnosić, a wokół mnie zaczęła materializować się błękitna energia.
- Anata wa, anata jishin no tame
ni kettei suru kenri wa arimasen! (Nie masz prawa o sobie decydować!) - matka
nie dawała za wygraną i wciąż próbowała mnie omotać. Nienawidzę nadmiernej
"troski" moich rodziców. Nienawidzę, gdy ktoś mnie kontroluje.
Nienawidzę, gdy ktoś mi wmawia, że wie, co dla mnie najlepsze. Nienawidzę!
Krzyknęłam, zaciskając mocno
pięści. Z mojego ciała ponownie wydobyło się mnóstwo chakry. Szyby pękły, a
wiatr momentalnie wdarł się do pokoju. Mimo, że walka była krótka, można ją
zaliczyć do najbardziej intensywnych, w których brałam udział. Nic nie
wyczerpuje mnie bardziej, niż pojedynek z kimś spokrewnionym.
Matka momentalnie przestała na
mnie nacierać, poddała się. Łup! Coś uderzyło o podłogę na korytarzu. Schyliłam
się, podpierając na kolanach. Wiedziałam, że coś knuła, wiedziałam!
- Nawet nie próbuj - warknęłam w
stronę siostry, która właśnie miała zamiar iść do Vayly.
- Sheeiren, nie – odparła
wściekle Rina, postępując krok do przodu.
- Zasłużyła sobie na to -
syknęłam, próbując stanąć w pionie.
- Ale to jest nasza matka.
- Która właśnie chciała mnie
zahipnotyzować. Nie spodziewała się jedynie, że nie śpię! To ją powstrzymało!
Nie wyrzuty sumienia. Ona ich nie posiada – wyrzuciłam z siebie, głośno dysząc.
Rina prychnęła, lecz więcej się
nie odezwała. W pokoju było bardzo zimno. Chłód, czy tego chciałam, czy nie, wdzierał
się do pomieszczenia przez wybite z mojej winy okno. Wściekła za swój
wcześniejszy wybuch, wyprostowałam się całkowicie, spoglądając w przelocie na
Rinę. Odpuściłam. Westchnęłam i podeszłam do drzwi. Tak czy siak, musiałyśmy
stąd wyjść. „Cieplutka atmosfera” solidnie nas do tego zagrzewała. Dotknęłam
dłonią zimnej klamki, aby po chwili ją nacisnąć i pociągnąć do siebie. Widok,
który napotkałam, zatrzymał mnie w miejscu, bez możliwości jakiegokolwiek
ruchu.
- Sheeiren, co tam jest? –
spytała siostra, próbując coś zobaczyć zza moich pleców. Gdy jej się to udało…
- Mamo! –
przepchnęła mnie i upadła na kolana obok niej. Matka patrzyła na nas nieruchomo
swoimi fioletowymi tęczówkami. Coś w środku mnie ruszyło się i chciało, aby tak
jak zawsze zaczęła krzyczeć, żeby wywołała kłótnię z byle powodu, nawrzeszczała
za nieistotną rzecz. Usiadłam obok Riny, lustrując wzrokiem kobietę leżącą
obok.
- Moje dziewczynki – słaby głos
wydobył się z jej krtani, a ja miałam wrażenie, że słyszę samą siebie. To po
niej odziedziczyłam swój dar.
– Moje, malutkie – podniosła powoli rękę, aby dotknąć mojego policzka.
Wiedziałam, co chciała zrobić, a mimo to nie odsunęłam się.
- Mamo, co mamy zrobić? –
odezwała się cicho Rina, gładząc Vaylę po drugiej ręce.
- Już nic – uśmiechnęła się z
trudem. – Możecie mnie jedynie
wysłuchać – kaszlnęła… krwią. Odruchowo odwróciłam jej głowę, by pomóc jej
w jakiś sposób oddychać. Nie wiem, dlaczego to zrobiłam. Dlaczego nie
zostawiłam jej samej ze swoimi problemami jak ona mnie? Nie rozumiejąc samej
siebie, trwałam w jednej pozycji i czekałam… sama nie wiem, na co.
- O czym mówisz? – głos mi nie
zadrgał i byłam z tego powodu bardzo dumna. Kobieta, która właśnie
prawdopodobnie umierała przy moich nogach, to obca dla mnie osoba. Nie znam jej
upodobań, charakteru, osobowości. Kojarzę jedynie jej wygląd i to, że powinnam
się do niej zwracać per ‘mamo’.
- Nie idźcie na tę wojnę –
szepnęła, a ja przekrzywiłam głowę, zastanawiając się, jaki jest motyw jej
działań. Gołym okiem widziałam, że każdy ruch, oddech sprawia jej ból. Nic nie
mogłam jednak zrobić. Nie jestem cudotwórczynią, lecz od zawsze chciałam czuć
się potrzebna, ale nawet to nie było mi dane. Rina siedząca obok również
zachowała kamienną twarz, lecz zdradziły ją oczy: niepewne i wystraszone.
Tysiące myśli w szalonym biegu galopowało mi po umyśle. Starałam się
przypomnieć wszystko, co związałam kiedykolwiek z matką. Nie znalazłam wielu
wspomnień, które spełniałyby te kryteria. Albo nie było jej w domu, albo
unikała nas jak ognia. – Zawsze was chroniłam
i nie chcę tego teraz zaprzepaścić…
- Ty nas chroniłaś? – warknęłam.
Próbuje brać mnie na litość i przed śmiercią dostać odkupienie od swoich dzieci? – Ciekawe kie…
- Zawsze – przerwała mi ostro i
znów zaczęła kaszleć. Moja linia obrony malała z każdą sekundą, a ja nie
wiedziałam, dlaczego. Jej dłoń znalazła się na mojej ręce, mocno ją trzymając.
- Yhym, jasne. Wychowywałyśmy się
same. Nigdy nie czułam, że mam matkę, a ojca tym bardziej. Nie zasłużyłaś sobie
na to.
- Jak myślisz, czemu? – jej cichy
głos wyrażał mnóstwo emocji, których nigdy nie doświadczyłam w jej wykonaniu.
- Nie pytaj nas o rzeczy, o
których nie mamy pojęcia – wyręczyła mnie Rina, nadal trzymając rękę matki w
uścisku. Nie docierało do mnie to, co w tej chwili się działo. Miałam wrażenie,
że jestem jedynie obserwatorem rozgrywających się przede mną wydarzeń.
- Nie chciałam, żebyście się do
mnie przywiązały. Nie mogłam dopuścić, abyście mnie kochały. – Matka, umierając
mi na kolanach, wymawiała słowa, w które nie chciałam wierzyć, które kłóciły
się ze wszystkim, co kiedykolwiek wyznawałam. – Przywiązanie jest ograniczeniem samego siebie – ponownie
kaszlnęła, a jej oczy blakły w zastraszającym tempie. – Pozwoliłam wam
wychowywać się razem, bo nie chciałam aby moja historia przelała się na was.
Miałam siostrę bliźniaczkę.
– Szerzej otworzyłam oczy i widziałam, że Rina zareagowała identycznie. – Dowiedziałam się, jak
wielkim skarbem zostałam obdarzona w momencie, gdy ją zabiłam - Vayla
przymknęła powieki i westchnęła cicho. – To był egzamin. Zostałyśmy
przydzielone do jednej walki. Moja matka wychowywała mnie tak, jak ja was. Zero
rodzinnego ciepła, zero miłości – przechyliła lekko głowę, aby przełknąć ślinę,
a moje pierwsze łzy skapywały na jej kimono. – Chciałam jednak, abyście
skończyły lepiej niż ja i Inria. Mimo tego, że mogłyście pozabijać się nawzajem
na egzaminie, od zawsze wierzyłam, że tak się nie stanie. Wysłuchano mnie –
uśmiechnęła się lekko, a ja patrzyłam jak kona, nie mogąc nic zrobić. – Macie
siebie i wiem, że jedna za drugą oddałaby życie. – Zwróciłam wzrok na siostrę,
która zrobiła dokładnie to samo. Patrzyłam na Rinę, widząc w jej oczach matkę,
której słaby głos ledwo dolatywał do moich uszu. – Zrobiłam wszystko, co mogłam
– zachłysnęła się ogromną ilością krwi – ale może powinnam inaczej to rozegrać. – Ucisk na moim
nadgarstku stawał się coraz lżejszy, w przeciwieństwie do moich łez,
których było coraz więcej.
– Zawsze robiłam wszystko po swojemu. Shee, gdybym z tobą porozmawiała, a nie
próbowała hipnotyzować…
- Ćśśś… - przyłożyłam jej swój
palec do ust, widząc, jak wiele bólu stwarza jej każde słowo.
- Wiem, że umieram. – Kaszlnęła, a ja czułam, że to już
ostatni raz. – Od pięciu lat jestem chora. Zdarzyłoby się to prędzej czy
później, a teraz zużyłam za dużo sił na raz – przerwała, a jej dłoń bezwiednie
opadła na podłogę. – Proszę tylko o jedno, nie idźcie na wojnę – szepnęła, aby
już nigdy więcej się nie odezwać.
Oparłam głowę na jej brzuchu,
zaciskając mocno dłonie na kimonie i zaczęłam głośno płakać.
- Zabiłam ją, zabiłam –
szlochałam, zakrztuszając się własnymi łzami. Poczułam, jak Rina przytula się
do moich pleców, ale przecież to nic nie zmieni.
Zabiłam własną matkę.
Dwie godziny później.
- Dywizja Druga! Szyk czwarty! –
donośny kobiecy głos należący do Ameyuri Ringo przeciął powietrze jak brzytwa. Horda
ninja ze mną i Riną włącznie ustawiła się w pożądanym układzie. Z początku, gdy
pojawiłyśmy się na dziedzińcu, panował chaos. Dowiedziałam się, że Trzeci
został zamordowany przez Kisame, a jego pozycję objął nikt inny jak Yagura.
Przyjęłam to obojętnie, było mi wszystko jedno. Słuchałam tylko rozkazów, które
i tak wydawane były metodą łopatologiczną.
Jedyne, o czym myślałam wciąż i
wciąż, pomijając Vaylę, to Utakata. Nie stawił się na umówionym miejscu, nie
dał znaku życia. Już
wystarczająco dużo straciłam, a myśli o tym, że mogłoby go zabraknąć nie
dopuszczałam do świadomości, bo tak jest mi po prostu łatwiej. Plecak nieprzyjemnie mi
ciążył, a jeden but zdążył już przemoknąć. Zapakowała nas Rina, ponieważ ja nie
byłam w stanie i wcale nie mam do siebie za to pretensji.
W Dywizji Drugiej znajdowały się
trzy kobiety: my i Ameyuri. Przywykłam do tego, że nasza płeć nie przeważa we
Mgle, lecz to przyporządkowanie było mi zdecydowanie nie na rękę. Wataha
napalonych morderców i dwie niepełnoletnie dziewczyny. Cienko to widzę…
- Cisza! – krzyk Kisame uciszył
rozemocjonowanych shinobi. Dłonie mi się spociły i co chwilę w nerwowym geście
wycierałam je o bluzkę. Kilka sekund minęło i słyszałam tylko oddechy mężczyzn
stojących obok. – Jak już wiecie,
nowym Mizukage został Yagura-san!
- Eooo, eooo! – tłum ludzi zaczął
skandować coś, co miało wyrazić ich radość. Ja jedynie stałam i obojętnie
obserwowałam rozwój wypadków, nie chcąc wychylać się przed szereg.
- Mam dla was jeszcze jedną
wiadomość! – krzyki ucichły, bo ludzie czekali na słowa nowego właściciela
Samehady. – Dobrze znacie potęgę Czwartego Cienia Mgły – przerwał na chwilę,
patrząc na nas chytrze - dziś w nocy jego siłę wzmocnił demon!
Pociemniało mi przed oczami i
gdyby nie Rina, z pewnością upadłabym na ziemię. Nie udało mu się. Ponownie
ktoś zginął z mojego powodu. Nie, on nie mógłby mnie zostawić. Nie wybaczyłabym
mu tego…
- Isobu trafił w jego ręce! –
powoli docierały do mnie słowa mężczyzny. Ostrość widzenia ponownie wróciła do
moich łask i na powrót kontaktowałam z rzeczywistością. On żyje, Utakata żyje…
Nie mogę się doczekać momentu, gdy go zobaczę, wtulę się w jego ramiona,
wiedząc, że jestem bezpieczna. Chwilowo nic innego nie jest mi do szczęścia
potrzebne. To w czym problem? To marzenie jest zbyt odległe.
- Gotowi na wojnę?! – Yagura
pojawił się w kłębie dymu obok Kisame. Wraz z głośnym wrzaskiem miecze,
kunai’e, boo powędrowały do góry. Mizukage stał przez chwilę, podziwiając
widok, który miał przed sobą, po czym uniósł rękę do góry. Zadziwiające, jak
wielką ma on teraz władzę. Ten człowiek nawet gangi ma na uwięzi.
Rozglądałam się za Mangetsu, a
kątem oka widziałam, że Rina również nie spoczęła na laurach. Na szczęście Mei
i Suigetsu dostali pozwolenie na pozostanie w wiosce, więc ich nie należało się
tu spodziewać. Dostąpili oni niemałego zaszczytu. W Kiri nawet ośmiolatki idą
na rzeź, jaką będzie ta wojna.
- Macie swoich dowódców. Za
godzinę spotkacie się z Konohą i połączycie siły. Pamiętajcie, że są to nasi
sojusznicy. Nie macie oddawać za nich życia, nie macie ich bronić. Po prostu
nie możecie ich zabijać.
– Demoniczny uśmiech wpełzł na jego usta, co tylko napawało mnie obrzydzeniem.
Prawda jest taka, że nie mogłam się na niczym skupić, bo niezmiennie przed
oczami widziałam Utakatę. – Zabijajcie, mordujcie, gwałćcie do woli.
Polegajcie tylko na sobie i niech los zawsze wam sprzyja!*
Wszyscy rozpierzchli się w
mgnieniu oka. Ameyuri nadała nam zabójcze tempo i miałam wrażenie, że chce je utrzymać. Spojrzałam na Rinę,
lecz zobaczyłam Vaylę. One są do siebie tak okropnie podobne… Oczy
odziedziczyłam po ojcu, lecz włosy po matce. O charakterze się nie wypowiem, bo
nie mam o nim zielonego pojęcia. W sumie to sama już nie wiem, co gorsze.
Niewiedza? Czy ewentualny brak akceptacji?
Zostawiłyśmy matkę tak, jak ją
zastałyśmy. Nie miałyśmy czasu, żeby ją wtedy chować. Ojciec pewnie zorientuje
się, co się stało, gdy tylko ujrzy ciało. Wcześniej jednak wyszedł z domu, więc
bezpiecznie wymknęłyśmy się na dziedziniec, nie informując go o tym. Mam jedynie
nadzieję, że wrócił do domu i pochował matkę. Za nic nie chcę spotkać Tyrwian’a
na wojnie.
Po mojej prawej biegła Rina, a z
lewej Raiga Kurosuki – dość znany w Kiri ninja. Potężny, władczy i nie
posiadający żadnych zasad. Towarzystwo marzenie. Przemieszczaliśmy się na
szczęście w milczeniu. Każdy zajęty był sobą i nie miał ochoty wdawania się w
jakiekolwiek konwersacje. Słońce dopiero wschodziło, tworząc na niebie
przepiękną, pomarańczowo-żółtą łunę. Chłód na szczęście nie doskwierał mi już
tak, jak kilka godzin temu.
Biegliśmy przez Las Zagubienia.
Nazwany tak został nie bez powodu. Mieszkają tu dziwne zwierzęta. Z reguły
wszystkie specjalizują się w wydawaniu różnorodnych odgłosów oraz specyficznym,
krótkotrwałym genjutsu, przez które łatwo się tu zgubić. To niebezpieczne
miejsce, w które nikt o zdrowych zmysłach nie zapuszcza się samemu. My jednak
tak liczną grupą teoretycznie powinnyśmy być bezpieczni.
Z jednej strony czułam się dobrze,
podążając z obstawą, lecz z drugiej… Co jak co, ale ta obstawa, to nadal banda
napalonych zboczeńców. Westchnęłam, poprawiając szybko plecak, aby nie stracić
równowagi. Znajdowałyśmy się na przedzie kolumny, w trzecim rzędzie od Ameyuri.
Z wysoko postawionych ninja, w tej Dywizji jest jeszcze Kushimaru i Zabuza. To
oni biegną obok Ringo, która dzielnie prze do przodu. To kobieta, która chyba
niczego się nie boi. W pewnym sensie ją podziwiam, lecz… wolę być słabsza i
mieć przy sobie Rinę i Utakatę, niż przez własną potęgę skazać się na
samotność.
Zastanawia mnie ta Konoha. Nie
raz miałam z Riną misję polegającą na pozbyciu się kogoś z tej wioski. Liść z
resztą nie był nam dłużny, więc strasznie intryguje mnie powód zawiązania tego
sojuszu. Wątpię, aby Trzeci aż tak bardzo martwił się o „swoich wojowników”.
Realia są takie, że miał nas głęboko gdzieś, a zależało mu tylko na prestiżu.
Nie bał się buntu, zatopiony w idealnych wyobrażeniach na temat własnej osoby,
szedł przez życie i najwyraźniej kompletnie mu to nie przeszkadzało, jak i w
sferze prywatnej, jak i towarzyskiej, która i tak nie była zbyt obfita. Musiał
on świecić przykładem cudownego skurwysyna i całkiem nieźle mu to wychodziło.
Jaki będzie Yagura? Mgliście kojarzę go jedynie z opowiadań Mei. Dzięki swojemu
kakkei genkai i wrodzonej ciekawości, która z czasem ewoluowała w zwyczajną
wścibskość, wiedziała o pewnych sprawach zdecydowanie więcej, niż ktokolwiek
mógłby przypuszczać. Nie narzekałam, ponieważ również i ja te informacje, za
jej sprawą posiadałam i na pewne sposoby sama je też zdobywałam.
- Imai! – Ameyuri krzyknęła, a ja
natychmiast przyspieszyłam biegu, pojawiając się obok niej. Rina dołączyła po
chwili. – Ty nie – wskazała na moją siostrę. Ta kiwnęła głową i wróciła do
swojego szeregu. – Nie bez powodu jesteś w tym oddziale, Mała – mruknęła Ringo,
przybliżając się do mnie. Serce narzuciło sobie szybsze bicie, a dłonie
zacisnęły się lekko w pięści. – Znam twoje kakkei genkai i dużo o nim wiem. – Odwróciłam
głowę, przeczuwając, że niedługo dołączę do matki. – Nie mam zamiaru cię
zabijać – uśmiechnęła się chytrze, a ja nie wiedziałam co o tym myśleć.
Prześladowania ludzi z limitem krwi to norma. Jeżeli nie afiszujesz się z tym
jakoś szczególnie, to może uda ci się przeżyć. Jeśli jednak komuś takiemu jak
Ameyuri coś się nie spodoba, to…
- Yhym – odpowiedziałam nerwowo,
starając się patrzeć wszędzie, tylko nie na nią.
- Użyj jednego ze swoich jutsu i
sprawdź, czy nikt się do nas nie zbliża – odparła i znów patrzyła przed siebie.
Wypuściłam głośno powietrze z ust i cały czas biegnąc złożyłam znaki.
- Shindan** – mój cichy, nisko
zaintonowany głos, niemożliwy do wyłapania w takim hałasie, który wytwarzała
banda przemieszczających się shinobi, rozniósł się po lesie. Dotarł w każdy
zakamarek, każdą, małą jaskinię, dotarł wszędzie.
- Nikogo prócz nas tu nie ma –
odpowiedziałam po dziesięciu sekundach, rozluźniając dłonie.
- Dobrze, wracaj do szeregu. A! –
odwróciła się do mnie, lekko mrużąc oczy. – Powtarzaj tę czynność co dziesięć
minut. Możesz to robić na zmianę z siostrą.
- Hai – odpowiedziałam i po chwili
biegłam już obok Riny.
- Co chciała? – spytała
dziewczyna, nie kryjąc swojej ciekawości.
- Co dziesięć minut mamy używać
Shindan – mruknęłam, poprawiając wachlarz, przyczepiony do mojego uda.
- Na zmianę?
- Yhym – odparłam i więcej się
już nie odezwałam. Starałam się nie okazywać strachu, który tak naprawdę targał
mną całą, bo to cecha ludzi słabych, do których ja nie chcę się zaliczać.
Kierując się tym mottem, coraz bardziej oczyszczałam swój umysł ze wszystkich,
niepotrzebnych myśli, które tylko mogłyby przyprawić mnie o chwilę nieuwagi,
kosztującą utratę na przykład głowy.
Kolejna godzina minęła mi na
używaniu Shindan i skupiania się na nietraceniu energii w przerwach. Żmudna i
monotonna robota, ale… Żyć, nie umierać. Za czwartym wykonaniem tego jutsu,
wyczułam mnóstwo chakr, wiele potężnych, nagromadzonych w jednym miejscu.
- Mistrzyni – krzyknęłam gubiąc [po drodze wykrzyknik] i pojawiłam się
obok kobiety, która obdarzyła mnie zaciekawionym spojrzeniem. – Zbliżamy się do
ninja z Liścia. Znajdują się w odległości jakichś czterech kilometrów i nie
zmieniają miejsca swojego położenia – powiedziałam na jednym tchu.
- Dobrze – mruknęła. Właśnie
chciałam zwolnić, aby ponownie wrócić do Riny, lecz zatrzymał mnie głos Ameyuri:
– Zostań w tym rzędzie. Siostra ci nie ucieknie.
Zdziwiona i nie powiem, że nie,
bo lekko zlękniona wykonałam rozkaz. Niedobrze… Jeżeli ona się mną
zainteresowała, to ta wojna może stanąć dla mnie w zupełnie innych barwach, niż
te, których się spodziewałam, jako szary żołnierz Mgły. Potrząsnęłam głową i
zaczęłam wypatrywać przed sobą shinobi z Konohy.
Ciekawe, czy oni tam będą?
Ehhh, to była misja. Uśmiechnęłam się mimowolnie na wspomnienie tego
blondyna i narwanej rudej, która miała chyba jakiś wrodzony tik mówienia dziwnych
rzeczy w najmniej odpowiednich momentach. Jeszcze jako świeżo upieczeni genini,
razem z Riną i Utakatą dostaliśmy misję kradzieży jakiegoś zwoju, którego
strzegła Konoha. Dziewczyna z naszej drużyny była chora, więc zastąpiła ją moja
siostra, a Ikemoto również nam towarzyszył, więc sądziliśmy, że zajmie tam to
wszystko jakieś pięć dni. To było nasze pierwsze spotkanie z tą dziwną drużyną.
Sensei’e zaczęli walczyć, a nam, jako ich podopiecznym, kazano się odsunąć.
Mieli oni chyba jakieś problemy z przeszłości, bo gdy tylko się zobaczyli, bez
słowa skoczyli sobie do gardeł. My, lekko zdziwieni oddaliliśmy się, czekając
na rozwój wydarzeń. Ten z Konohy cały czas się śmiał, lecz nie jakoś ze złością
czy coś. Chyba nieźle się wtedy bawił, w przeciwieństwie do Ikemoto, który aż
wrzał ze złości.
Po kilkunastu minutach obydwoje byli poharatani i nie mogli stać o własnych
siłach. Jako dzieck, odebrałam to niczym dobry pokaz fajerwerków, ognia, wody i
błyskawic, czyli jak ciekawe widowisko. Wtedy do akcji wkroczył Utakata, który
pokojowo załatwił sprawę, na siłę ciągnąc rozmowę z blondynem, która do łatwych
nie należała z powodu irytującej dziewczyny u jego boku. Ja, stojąc za
jego plecami, zaczęłam cicho śpiewać, wprowadzając wrogich ninja w genjutsu, a
po chwili dołączyła do mnie Rina z fletem, chowając się za drzewem. Wtedy
Utakata wytworzył bańkową podróbkę zwoju i zamienił ją z oryginałem. Konoha nie
miała pojęcia, co się dzieje. Ich sensei był nieprzytomny, nasz zresztą
również, lecz nie przeszkodziło nam to w podjęciu kolejnych działań. Utakata
wytworzył kolejną bańkę, do której kazał nam wejść, a Ikemoto wziął na ręce.
Nasze kakkei genkai nie było jeszcze wtedy na wystarczająco wysokim poziomie, aby
utrzymywać iluzję tak długo. Nasze starania przejął chłopak, który sprawił, że
bańka stała się niewidzialna. Tak też spokojnie i sielankowo oddaliliśmy się od
Liścia, aby za kilka dni ponownie zjawić się w Kiri, gdzie Ikemoto został już
profesjonalnie opatrzony.
- Wróć na ziemię, Imai –
warknięcie Mistrzyni, skutecznie przywróciło mnie do rzeczywistości.
Potrząsnęłam głową i skupiłam się na biegu.
Drzewa już kilka kilometrów
wcześniej zaczęły się przerzedzać, ale dopiero teraz w zasięgu mojego wzroku pojawiła
się polana i masa ubranych na ciemno ludzi. Przełknęłam ślinę i spojrzałam na
kobietę obok. Emanowała od niej pewność siebie i ta specyficzna przebiegłość.
Wyprostowałam się i starałam, wyglądać jak ona, co chyba jednak nie do końca mi
wychodziło.
Stali w uformowanym szyku i
przyznam, że zrobili na mnie wrażenie. Ameyuri podniosła rękę do góry, a
wszyscy się zatrzymali. Kiwnęła ręką na mnie, Zabuzę i Kushimaru, po czym
zaczęła się zbliżać w stronę Liścia. Z ich szeregów również wystąpiły cztery osoby.
Pierwszy szedł wysoki, postawny białowłosy mężczyzna, który pomimo tego koloru włosów
nie stwarzał pozorów starego człowieka. Kolejny shinobi, to, o nie…
Śmiejący się sensei i …
- To ona, dattebayo!
*Polegajcie
tylko na sobie i niech los zawsze wam sprzyja!* - podebrałam kawałek zdanka z
Igrzysk Śmierci. Mam nadzieję, że nie macie mi tego za złe ;)
**Shindan -
rozpoznanie
Coś smutaśny
ten rozdział na tak radosne święta -.-"
Na poprawę
humoru, jest też Utakata, który jak ja,
musi
trzymać linię przez Wielkanoc ;3
***
Ohayo
^^
Krótko
zwięźle i na temat.
Święta,
święta i po świętach...
Wróciłam
z rezurekcji.
Na
próbę chóru przyszłam o godzinę za wcześnie, czyli o 5 byłam pod kościołem
-.-"
Feel
like Sheeiren :D
Zaraz
mykam do babci na żurek :3
A
wam życzę spełnienia marzeń i aby wszystkie cele,
które
kiedykolwiek sobie wytyczyliście, zostały przez was osiągnięte.
Bardzo
dziękuję za tak dużo liczbę obserwatorów, komentazry i wyświetleń.
To
mnie naprawdę motywuje ;)
Czuję,
że nie jest to mój najlepszy rozdział.
Jakoś
po prostu mi nie podpasował. Koniec, kropka.
Bywajcie!
Wesołych
<3
Ja również życzę Ci wesołych i radosnych świąt :3 Piękna zima tej wiosny! *^*
OdpowiedzUsuńA wracając do rozdziału to był świetny :D Ich mama umarła T^T i te emocje.
No i zaczęła się wojna ;-;
No cóż, nie wiem co jeszcze napisać dlatego dodam, że czekam z niecierpliwością na następny rozdział!
Pozdrawiam, Miharu :*
Rozdział świetny , przejmujący , ciekawy i ...smutny. Tak masz racje w te radosne święta notka się trochę niewpasowała , ale jest bardzo dobrze napisana :) Oczekuje kolejnego rozdziału w jak najszybszym czasie :)
OdpowiedzUsuńKiedy znowu Utakata spotka moją ulubienicè ?
Naprawdę super blog :)
Pozdrawiam ;*
Hm... bardzo podobał mi się podkład pierwszy, idealnie pasował do sytuacji. Szkoda mi się zrobiło Sheeiren, niby na początku tak jej nienawidziła, ale po dowiedzeniu się kilku faktów obwiniała się za jej śmierć.
OdpowiedzUsuńOgółem wciągnęło mnie. Rozdział nie jest zły, trochę smutny, ale kłóciłabym się na temat tych wesołych świąt.. bo... co to za święta WIELKANOCNE, kiedy sypie śnieg.. ;_;
Utakata żyje! Łuhu! ^^ :3 Tylko czekać na ich kolejne spotkanie, nieważne, że dopiero się rozstali. xd
Bardzo ładne obrazki, pewnie Rina jest autorką ;>
Hahahaha, jaka She, żeby o 5 rano iść na rezurekcje... i jeszcze godzine czekać. Hahahahahahahahhahahahaah, no nie wierzę.
Cóóż, będę czytać, może... nie no dobra, czekam na kolejny rozdział! ^^ [na Uchihach również :3]
Wesołych! :*
Dobrze dobralas podklad. Rowniez zycze Ci wesolych swiat i spelnienia marzen oraz zeby wena Cie nie opuszczala xD z niecierpliwoscia czekam na nowe rozdzialy. Dalas nawet Kushine i Minato *,* xd ciekawie sie zapowiada xD
OdpowiedzUsuń"Przywiazanie jest ograniczeniem samego siebie" - Itachi? Sasuke? Cos w ten desen? Tak mi sie to cos z nimi kojarzy xD
UsuńYhym ^^
UsuńPrzeczytane ;D Nie wiem za bardzo co ci powiedzieć taki smutny rozdział xD
OdpowiedzUsuńStrasznie współczułam Sheeiren z powodu matki, ja niestety uważam, że jaka by matka nie była nie wolno mówić jej np. "nienawidzę cię" choć teraz jest tyle wyrodnych matek w Polsce... aż wstyd się przyznawać do narodowości >.<
Tak czy siak, to obwinianie się o jej śmierć jest smutne i teraz musi z tym żyć.. naprawdę straszne :(
Fajnie, że Ukataka jednak żyję ;D Musi żyć, by ta historia miała w sobie jakieś lovestory xD no, ale tym razem bez pominięcia namiętnych chwil :P
Wybacz, że tak krótko, ale nie potrafię się wgłębić w tekst... xD
Czekam z niecierpliwością na następny rozdział ^^
Życzę weny i pozdrawiam ;);*
Ahh przepraszam, że takich zaległości sobie u ciebie narobiłam, ale wiesz... Szkoła, treningi, sprawdziany, kartkówki i święta... Jakoś nie mogłam znaleźć czasu, a jak już usiadłam przed komputerem to... po prostu mi się nie chciało.
OdpowiedzUsuńNo, ale nie o mnie tu mowa...
Rozdział wspaniały. I masz rację taki troszkę smutny, ale co tam :D Świetnie jest.
Wydawało mi się, albo wyłapałam kilka drobnych powtórzeń, ale to jakoś nie popsuło przyjemności czytania tekstu.
Ahh Minato i Kushina się pojawili... No, no to się zacznie dziać! Hu hu ~!
Dodałaś cytat z Igrzysk Śmierci... No ja go znam w języku angielskim, ale i tak poznałam... Kocham ten cytat < 333 Widzę, że pojawił się też cytat Itachi'ego :D Hu hu ^ ^
Czekam na kolejny rozdział !
Och, nowy rozdział *-*
OdpowiedzUsuńTa scena z matką była strasznie przygnębiająca, rzeczywiście, podkład robi swoje.. Współczuję Sheeiren, jak ona teraz musi się czuć, a przecież to nie jej wina.. Łezka mi się zakręciła ;__;
Ooo, Kushina i Minato! Nie mogę się ich doczekać w Twoim opowiadaniu, zwłaszcza Kushiny <3 Zapowiada się mega ciekawie.
Podobają mi się stosunki między Sheeiren a Riną, są takie.. no siostrzane, jedna wspiera drugą, świetnie się rozumieją nawet bez słów i w ogóle. Takie naturalne ^^ Chciałabym mieć z moją siostrą takie xd
Mimo że to zaledwie jeden rozdział bez Utakaty, ja już za nim tęsknię. Nie mogę się doczekać, jak znów spotka się z Sheeiren *-*
A również życzę Wesołych Świąt! (chociaż już były, ale dobra, wytnie się xd)
Nie mogę się doczekać kolejnego rozdziału <3
Pozdrawiam ;*
,,lepiej teraz uświadom to sobie" - jestem Bogiem... Uświadom to sobie, sobie xd
OdpowiedzUsuńO, błąd znalazłam! O.o
,, z powodu irytującej dziewczyny i jego boku. " - u jego boku.
Hejt, hejt, hejt, hejt, hejt, hejt, hejt, hejt, hejt, hejt, hejt, hejt, hejt, hejt, hejt, hejt, hejt, hejt, hejt.
Koniec hejt'ów.
Nienawidzę cię! Czytam bodajże trzeci raz, a ciągle prawie płaczę na momencie śmierci Vayli. Dziękuję bardzo, phi! (znalazłam swój zamiennik na 'yhym' xd)
Już Ci to pisałam, ale napiszę jeszcze raz - fajne jutsu nam znalazłaś ^^
Ogólnie, to nie pogardziłabym jakąś wzmianką o naszym ojcu... Wspomnienie z dzieciństwa, czy coś...?
Podkłady świetne! Kod Davinci <3
No Kushina i Minato... Ciągle mnie zastanawia dalszy przebieg ich 'spotkania'.
Pozdrawiam Cię (i hejtuję za Utakatę! xd)
PS Ty, piękna, usuń antyspam w komentarzach ;)
Piękna scena śmierci ich mamy. Ogólnie widzę, że humorek dopisuje ci tak jak i mnie, czyli melancholia, luz, blues i tak dalej xd
OdpowiedzUsuńMelancholia. W ostatnich dniach nie odczuwałam jej. Dopiero teraz poczułam ten ciężar... Brrr...
OdpowiedzUsuńFajny szablon ^^ I muzyczka na wejście też dobra, nie jakaś łupanka tylko taka... no.. przy której można poczytać i wprowadza w nastrój.
Pierwszy raz spotkałam się z tym by w tekście był zapis zdań po japońsku! To super pomysł ^^ Czytelnik może się nauczyć paru zdań a później szpanować po mieście ;]
Wracając do rozdziału. Fajny pomysł. A ten podkład - pierwszy raz widzę coś takiego w opowiadaniach. Wiele nowości wprowadziłaś (przynajmniej dla mnie) ;p Uśmiercenie Vayli - normalnie uduszę Cię >.< Nie lubię gdy ktoś umiera w opowiadaniach - serce wtedy tak boli ToT
Życzę dużo weny :3
'Nie masz prawa o sobie decydować!'.. Alem się zirytowała! Nie cierpię takiej kontroli i właśnie, gdy ktoś twierdzi, że wie lepiej co jest dla mnie dobre a co nie. No cóż, nic dziwnego więc, że niezbyt przejęłam się śmiercią mamuśki xd
OdpowiedzUsuńKurde ciekawe to ich Kekkei Genkai, plus za pomysłowość.
No i jeszcze fajna znajomość z Kushiną i Minato, widzę że masz zamiar pociągnąć ten wątek i super ;D
Pozdrawiam, buziaki ;3
Można powiedzieć, że notka napisana jakby w dwóch czesciach.
OdpowiedzUsuńPierwsza ta z matka. Podobała mi się bardziej, niż ta druga. Pełna uczuc no i teraz wiemy jaka jest Sheeiren. Jest po prostu nieczuła. Hmm śmieszne jest trochę to kekkei genkai. Mnie tak trochę to bawi jak sobie wyobrazam, ze one sobie śpiewaja jak w operze XD. Jest to jednak orginalne.
Co do drugiej, to jestem ciekawa co z Ukatą. Dobra źle to napisałam chyba XD. Dobrze, że dałaś tu Yagure i chce bardziej poczytac o tym jaki to on jest. Hmm, czyżby Sheeiren została zauwazona przez Ame. I dobrze.^^ Podkładu nie włączyłam, bo leciała moja muzyka i o dziwo wpasowała się XD.
No. to narka i takie tam.
Takie smutne rozdziały pogłębiają moją depresję...
OdpowiedzUsuńWiem, że długo nie dawałam znaku życia za co bardzo przepraszam. Strasznie mi głupio. Wybacz.
Nie lubię mieć zaległości w czytaniu, więc zabrałam się za ten rozdział najszybciej jak się dało. Nie ogarnaim ostatnio i wszystko się wali.
O, dodam, że zapomniałam hasła i nie mogę się zalogować na bloggera. Świetnie, co nie?
pozdrawiam
Mikoto Kuso - Kuso ^^ hymn for missing
Ok, jakiś czas temu zostawiłaś u mnie swój komentarz zapraszając mnie do lektury! Jak już pisałam 'kin' znam, na pewno czytałam, więc postanowiłam, że 'przykleję' się do 'anaty'...jakoś takie przeczucie, ale dobre przeczucie.
OdpowiedzUsuńPierwsze co zrobiłam to zerknęłam na bohaterów - Sheeiren jest po prostu piękna. Obrazek tak mnie zachwycił, że nie mogłam wyjść z podziwu. Zjawiskowa, gratuluję wyboru!:D No i ciekawa reszta - bohaterów masz nieprzeciętnych i na pewno oryginalnych, to na pewno duża zaleta Twojego bloga!
Zaczynając od prologu: "- Nie potrzebuje takiej niepełnosprytnej intelektualnie istoty na wychowaniu" - piękne, aż zapamiętam i zastosuję na przyszłośc haha:D
Bardzo, naprawdę bardzo ciekawy prolog. Dlaczego aż tak bardzo muszą się kryć? Intrygujesz tym początkiem i świetnie oddałaś charakter Utakaty jako mieszkańca Kiri i człowieka - chłodny, niedostępny...bardzo mi się to spodobało. No i końcówka wymiata, od razu złapałam rozdział pierwszy:D Nawet tytuł tego prologu mi się spodobał, naprawdę mnie zaintrygowałaś, a już myślałam, że oklepana tematyka Naruto mnie nie zaskoczy!:D
Dopiero teraz to napiszę - masz bardzo dobry styl pisania. Piszesz jasno, ale...że tak to ujmę, bogato. Zawierasz w swoich zdaniach głębsze myśli i uczucia - brzmi to może bezsensownie, ale to wbrew pozorom ma sens:D
Cenzura, zabijanie swojego partnera z drużyny, nieufność, choroba (?) mężczyzny (komentarz piszę w trakcie czytania, na chwile obecną nie wiem co mu dolega:D)... to wszystko buduje niesamowity klimat wokół historii. Choć nie lubię narracji pierwszoosobowej to uważam, że pasuje do tego opowiadanie, brzmi to trochę jak relacja świadka z tamtych czasów. Absolutnie nie mam wrażenia, że to klimat mangi, a życia, po prostu życia. Woww...naprawdę super, jestem pod mega wrażeniem.
Śpiew i chakra? Oj...nietypowo, bardzo nietypowo! Ile razy zaskoczysz mnie jeszcze ciągu czytania? Naprawdę nie wiem, ale im dalej czytam, tym bardziej to mi się podoba.
Ahh już wiem...szcześcioogoniasty. I like it!:D
Skończyłam rozdział 1. Dopiero, a ileż ciekawości we mnie rozbudziłaś! Wieczorem postaram się tutaj wrócić, ba!, na pewno wrócę i skomentuje resztę!
pozdrawiam!
mamiya - tengoku-no-kaidan.blog.onet.pl
O kurde.
UsuńNigdy bym nie podejrzewała, że dostanę aż tak dużo miłych słów, opisujących moją pracę, naprawdę.
Bardzo ci dziękuję, za tak wyczerpujący komentarz. To takie opinie najbardziej napędzają mnie do pisania i pozwalają puścić wodze wyobraźni - tak, jestem egoistką i lubię, jak ktoś mnie chwali xd
Aż nie wiem, co powiedzieć.
Chciałam napisać historię oryginalną i wychodzi na to, że pod pewnymi względami mi się to udało. Udobruchałaś moją nadszarpniętą wenę, która ostatnio bardzo narzekała na swój stan emocjonalny...
Czekam na twoją opinię po przeczytaniu wszystkiego. Mam nadzieję, że się nie zniechęcisz ;)
Pozdrawiam ;)
Wszyscy lubimy być chwaleni, taka jest prawda:D Po prostu jest niesamowicie milo, gdy ktoś docenia naszą pracę. Jeśli masz choć cień wątpliwości, czy moja opinia nie jest przesadzona, to wiedz, że tak nie jest - jestem oczarowana Twoją historią.
UsuńJednak w rozdziale drugim, scenie pomiędzy Sheeiren, Utakatą i Ao trochę się pogubiłam. Straciłam rachubę kto ją w pewnym momencie łapie w pasie, kto wypowiada jakie słowa. Według mnie brakuje w tym fragmencie kilku zaimków, które rozwiałyby te wątpliwości, ale być może jestem już zmęczona i jakoś nie łapię ten sceny, nie mogę jej sobie wyobrazić, a w takiej sytuacji wybacz mi moje roztargnienie.
Bardzo spodobał mi się moment, w którym nikt nie przywitał Mizukage. No i igranie z Mizukage tez dodaje smaczku. Powtarzam się, ale klimat Kiri oddałaś fantastycznie, moim zdaniem szablon doskonale z nim współgra. To już zupełnie subiektywna kwestia, ale ja i mój czarny charakterek bardzo dobrze się tu czujemy, o!:D
Z tego co kojarzę obawiałaś się pod jednym z rozdziałów, że wyszło zbyt romantycznie - oj, wcale nie. Właśnie bardzo mnie tym ujęłaś, że nie zrobiłaś z głównych bohaterów parę rodem z brazylijskiej telenoweli. Ze smakiem i...strachem o jutro...ajj...kupujesz mnie coraz bardziej.
Trochę zaskoczyło mnie, że relacje z matką na łoży uśmierci uległy nagłej zmianie. No, może nie relacje, ale stosunek. Jestem to oczywiście w stanie zrozumieć - Sheeiren miała świadomość, że jej matka umiera, jednak mimo wszystko to nagłe przejście z nienawiści i niedowierzania w żal po jej stracie daje kolejne informacje o bohaterce.
Ciekawią mnie te pełne zdania w obcym jeżyku? Studiujesz japonistykę? Wygląda to naprawdę imponująco i intrygująco. Co też zresztą już mówiłam:D
Noo końcówka naprawdę zawieszająca! Nie można urywać w takim momencie no nieeeeeeeeeeeeeee!!:D
jak już mówiłam - naprawdę dobre opowiadanie, całkowicie w moim klimacie, no a wojna to już w ogóle magia. Muszę dodać Cię do linków, gdy w końcu zrobię porządek na swoim blogu. Swoją drogą wiesz już ile, mniej więcej, rozdziałów przewidujesz?
pozdrawiam gorąco:)
Przepraszam, że odpisuję dopiero teraz. Jakoś wcześniej nie ogarnęłam pytania na końcu, jak i przez całe moje zalatanie, przez pewien czas byłam zmuszona zapomnieć o blogach.
UsuńNie mam pojęcia, ile rozdziałów napiszę. Historię mam już przewidzianą na co najmniej dwie serie i to chyba dość długie. Np ten rozdział wyszedł mi w sumie całkowicie dodatkowo. Kushina i Minato mieli być tylko krótkim epizodem,a romans Ameyuri wyszedł całkowicie "na spontanie", jak się to mówi ^^
Mam niby postępować według planu, ale czasem to aż korci, aby coś dodać. Nie miałam w swych zamierzeniach nawet wybicia się Shee. To również przyszło nagle i postanowiłam, że generalnie może to tak zostać.
Nadchodzi bitwa i zastanawiam się teraz, czy jeden z punktów kulminacyjnych zawrzeć w tej bitwie, czy wymyślić sobie kolejną i dopiero tam. Nie chcę, aby wyszło z tego masło maślane, że tylko wojna i wojna.
Ej! Właśnie wpadłam na pomysł co zrobić! xd
Spokojnie, czasem gadam sama do siebie.
Koniec końców dziękuję za wyczerpującą opinię. Bardzo zależy mi na takich czytelnikach, jak ty ;)
Nie skomentowałam wczoraj, bo już siły nie miałam.. No, więc zacznę od podkładów - świetnie dobrane, nadające opowiadaniu odpowiednią atmosferę. Przykre jest to, iż Shee jak i Rina, nigdy nie zaznały miłości ojca ani matki. W dodatku teraz same idą na wojnę, a zapewne nie będzie zbyt łatwo.. Podoba mi się twój styl pisania, można wczuć się w bohaterów, czując ich emocje. Co mogę jeszcze napisać... Cóż główna bohaterka - Sheeiren jest śliczna *.*, chociaż jej siostra też jest ładna.
OdpowiedzUsuń"Polegajcie tylko na sobie i niech los zawsze wam sprzyja!" - wiedziałam, że skądś kojarzę to zdanie! Ukochane Igrzyska Śmierci, widzę, że nie tylko ja lubię dobre książki. :)
Pozdrawiam! :D