No No risk no fun.*
No
pain no game.**
- I oddałabym
za ciebie życie.
Godzinę później.
Odseparowałam
się na tę godzinę, musiałam jakoś odreagować. Umysł odpłynął, więc chociaż
ciało korzystało w stu procentach. Chwilowo miałam wszystko gdzieś. Obowiązki
obowiązkami, ale beze mnie świat się nie zawali, ne? Chciałam tu zostać i
po prostu trwać, nawet jeśli nie miałoby to określonego celu. Czasem człowiek
potrzebuje momentu zapomnienia, a mój, najlepszy i wymarzony właśnie ulega
końca, co szczególnie nie mieści się w kategorii: przynoszących szczęście
wydarzeń. Brakowało mi teraz tylko wschodu słońca, cygara w ręce i wyzywającego
stroju, aby dopełnić wizerunek prawdziwej, bezdusznej suki. Tak się teraz
czułam, ale w sumie, kogo to obchodzi?
- Koniec? -
mruknął Utakata, który wcześniej przysnął na kilka minut.
- Koniec -
odpowiedziałam, jedną ręką podpierając głowę, a drugą bawiąc się jego włosami.
- Musimy?
- Nie zadawaj
mi pytań retorycznych - warknęłam, bo akurat teraz użalanie się nad sobą
wprawiało mnie w głęboką irytację.
- Te dni? -
uśmiechnął się koślawo.
- Grabisz
sobie - właśnie teraz powinnam wyjąć z ust wyimaginowane cygaro i wypuścić z
nich ogromny kłąb dymu.
- Co masz
zamiar teraz zrobić? - drażnił zębami skórę przy moim obojczyku, co tylko
rozpraszało moją uwagę.
- Czeka na
mnie oddział, a ja za niego odpowiadam - spojrzałam w niebo - tam są dzieci
Utakata, dzieci...
- A ja jestem
tu... - fuknął, wtulając twarz w moją szyję.
- A ja muszę
być gdzie indziej - odparłam, wstając. Zaczęłam naciągać na siebie bluzkę,
wzrokiem szukając bielizny i spodni.
- Nie mogę
iść z tobą - powiedział, przewracając się na plecy, najwyraźniej bez zamiaru
zrobienia czegoś innego.
- Yhym - na
tym skończyliśmy tę rozmowę. Z jednej strony chcę wiedzieć, gdzie będzie, kiedy
się spotkamy, lecz... Im mniej wiem, tym bardziej jestem bezpieczna. Tyczy się
to nas obojga. Nie mamy zamiaru odstawiać roli dwóch nieszczęśliwych kochanków,
którzy pomimo wszelkich przeciwności losu, są ze sobą ponad wszystko, ignorując
świat zewnętrzny.
Awrrrrr. Odejść,
uciec, zapomnieć? Zostać, walczyć, pamiętać? Stać się tchórzem, czy bohaterem?
Wszystko niesie ze sobą ryzyko, a tylko nieliczni potrafią go uniknąć. To
"wybrańcy losu". Nie raz słyszałam, że mam szczęście, że wszystko mi
wychodzi, bez żadnego nakładu pracy, a każdy osiągnięty sukces jest po prostu
prezentem od życia. Nienawidzę tego. Tego, jak ktoś niweczy moje starania
od tak, aby po prostu wyrazić swoje zdanie, które z reguły wcale nie jest
adekwatne, do zaistniałej sytuacji. To powierzchowność - nie chcę taka
być.
Bycie
tchórzem przyniesie potępienie, a w przyszłości nienawiść. Bycie bohaterem?
Możliwe, że to samo, lecz... No właśnie, lecz. Zawsze jest drugi wariant, inna
opcja przyszłości. Raz odzywa się we mnie swoisty patriotyzm, a raz egoistyczna
potrzeba przeżycia kosztem innych. Co wybrać, jeśli moje zdanie zależne jest od
chwilowego nastroju? Poświęcić siebie, żeby uratować swoich żołnierzy, którzy w
ogóle mogą tego nie docenić? Dać się zabić w obronie ninja, aby potem
moje życie nagle przestało biec, bo chciałam komuś udowodnić swoją brawurę, po
co?
Zapięcie buta
kliknęło cicho, a ja spojrzałam na Utakatę, który nadal leżał na kocu. Wiem, jak
bardzo byliśmy nierozsądni, dając się tu zatracić, ale… Bez ryzyka nie ma
zabawy*, a wtedy było mi wszystko jedno. Gdy się spotkaliśmy nie myślałam
racjonalnie. Ogarnęło mnie takie szczęście, że jak dziecko cieszyłam się
z otrzymanej "zabawki", którą ktoś kiedyś mi zabrał. Nawet
spokojnie przyjęłam do świadomości to, że chłopak zabił Ikemoto, bo wyjaśnił mi
wszystko, opowiedział jak było. Dręczyły go wyrzuty sumienia, bo w sumie sensei
chciał mu pomóc, a on to po prostu źle odczytał.
Teraz jest mi
to obojętne, lecz daję sobie maksymalnie kilka godzin, gdy przytłoczą mnie te
informacje oraz wszystkie możliwe scenariusze przyszłych zdarzeń,
wykreowanych przez moją wyobraźnię. Za dużo myślę. Niepotrzebnie wszystko
analizuję wpędzając się tym sposobem w moralny dołek, z którego ciężko mi potem
wyjść. Różne możliwości przekazu zwykłej wypowiedzi nienaturalnie wyolbrzymiam
i wszędzie potrafię znaleźć pesymistyczny podtekst. Rina
zawsze mi to powtarza, a ja przyjęłam to do wiadomości, lecz nic z tym nie
zrobiłam, bo po co? W nieświadomości żyje się po prostu bezpieczniej.
- Co masz
zamiar teraz zrobić? - jednak jestem osobą, którą poczucie bezpieczeństwa nie
zawsze kręci. Bez bólu nie ma gry**, prawda?
- Nie chcesz
tego wiedzieć. Nie wrócę do jednostki, bo ktoś mnie dopadnie za zabójstwo
Ikemoto - gdy wymawiał imię sensei'a, wyczułam tam nutkę smutku i jakby zawodu,
ale... - zawsze będę blisko ciebie i Riny. W miarę możliwości oczywiście, ale
będę.
Dopięłam
suwak bluzy pod samą szyję i podeszłam do plecaka. Nawet nie zauważyłam,
gdy chłopak zdążył się ubrać, co tylko wpędzało mnie w dodatkowe
kompleksy, dotyczące mojego skupienia. Oparłam ręce o drzewo, chcąc zebrać
myśli, aby już definitywnie odejść, lecz on podszedł do mnie i złapał
za dłoń, odwracając w swoją stronę. Niesforny kosmyk włosów założył za
moje ucho, delikatnie się przy tym uśmiechając.
- Nie wiem,
jakim cudem nikt nas nie znalazł, jakim cudem nadal żyjemy… - zaśmiał się
kpiąco.
- To pewnie
"szczęście" - zironizowałam, patrząc gdzieś w bok.
- Wiem, co o
tym myślisz, ale jeśli to szczęście polega właśnie na tym, to niech lepiej nas
nie opuszcza.
- Doprawdy? -
nadal nie mogłam spojrzeć mu w oczy. W tej chwili zbudowałam wokół siebie mur i
nie chciałam go niszczyć. Teraz muszę być tylko dowódcą wojska Mgły, a tu nie
ma litości, miłości tym bardziej.
- Popatrz na
mnie, Shee - podniósł mój podbródek do góry, nakierowując swój wzrok na moje
zaszklone tęczówki - jesteś silna, pamiętaj. Za nic nie daj się zabić - oparł
swoje czoło o moje, a ja odetchnęłam.
- Ty również
- złożyłam na jego ustach delikatny pocałunek, po czym odwróciłam się i
odbiegłam, bez patrzenia za siebie.
***
Shee!
Skończysz w grobie, nawet o tym nie wiedząc! Normalnie to miałabym w dupie
twoje zdanie, ale argument bycia moim przełożonym przeważysz szalę. Jak cię
tylko zobaczę, to nie ręczę za siebie…
Przed chwilą
wybiegałam z kręgu wrogów, zostawiając siostrę na pastwę losu. Niech mi się
tylko odważy umierać idiotka jedna! Gdy udało mi się dogonić grupę, krzyknęłam:
- Formować
szyk, nie mamy całego dnia! – w biegu ludzie ustawili się i ruszyli za mną. Nie
mieli wątpliwości, kim jest „Rina Imai”, bo Sheeiren jest identyczna, co w
sumie śmierdzi mi logiką. Wiem, o jakim mieście mówiła „dowódczyni”. Kusoooo!
Aż nie wierzę, że myślę w takich kategoriach o dziewczynie, z którą spędziłam
całe życie, na równym poziomie, a teraz ona mną zarządza. Nie podoba mi się to.
Ja jej kiedyś pokażę! Stopy będzie mi menda całować!
Biegliśmy
może ze dwie godziny a mi nadal nikt mi się nie sprzeciwiał, a szczerze powiem,
że spodziewałam się protestów. Sama nie poszłabym za osobą, bo „Imai-sensei”
tak powiedziała, ponieważ miała taki kaprys. No myślałby kto. Nadal czułam się
zdezorientowana, takie wielkie przeskoki nie są dla mnie korzystne. Z nikogo
stałam się kimś, a niekoniecznie czułam taką potrzebę akurat w takim momencie.
Przecież ze strony Ameyuri była to kompletna głupota, aby dawać Shee aż
tyle władzy. Nie umniejszam siostrze, bo ma łeb do wielu rzeczy i myślę, że z
czasem również i tutaj by się odnalazła, lecz… Była tak samo zdezorientowana
jak ja, a teraz bawi się w pieprzoną bohaterkę! Tylko mi spróbuje umierać!
-
Imai-sensei! – usłyszałam za sobą dziecięcy krzyk i odwróciłam głowę.
- No?
- Zbliżamy
się do jakiś ludzi – powiedział chłopczyk, może dwunastoletni. Ocknęłam się i
dopiero teraz zwróciłam uwagę na członków oddziału. Gdy dotarło do mnie to, co
zobaczyłam, mało co nie zeszłam na zawał.
Dzieci... Ponad
połowa grupy to przerażone dzieci, shimatta! Zacisnęłam zęby i pięści z
wściekłości. To wyjaśnia, czemu to Shee dowodziła. Ameyuri zemszczę się!
Zrobiłaś to specjalnie, parszywa suko! Wysłałaś nas na pewną śmierć!
- Pani, zaraz
ich zobaczymy - już nie uciekniemy, wiedzą o nas. Chyba spotkam się z matką
wcześniej niż Shee. Wzięłam flet do ręki i nadal biegnąc zaczęłam grać. Fale
dźwiękowe odbiły się od ... ponad dwusetki wrogów. Gdzie te przeskakujące przed
oczami obrazy, gdy człowiek wie, że zaraz umrze? Ehhh. Niewiele zdziałam prawie
samotnie w walce, a nigdy nie byłam dobrym rozmówcą. Te dzieciaki to Oddział
Maskujący. Gdybyśmy wcześniej się ogarnęli, może moglibyśmy się ukryć. Znowu
coś spieprzyłam.
- Ktoś z
rangą jounin’a, do mnie! – krzyknęłam, modląc się w duchu, żeby ktoś z Oddziału
do Walki Wręcz zaraz stanął obok mnie.
- Jestem –
niski, chrapliwy męski wyrwał mnie z chwilowego zamyślenia – Ganryū Hariva.
- Aha – i
zatkało mnie. Nie wiem, co mam robić, nic nie wiem.
- Ehhh,
dziecko… - rzuciłam badawcze spojrzenie mężczyźnie, który nie chował się
ze swoją kpiną.
- Słucham? –
warknęłam z wyrzutem.
- Nie wiem,
jakim cudem taka gówniara, jak ty została dowódcą. Jeśli zaraz czegoś nie
zrobisz, ja i mój pododdział odłączamy się od was, nie będziemy się bawić w
dziecinadę – odparł całkowicie luźnym tonem, a we mnie aż zawrzało.
- Jesteś
wspaniałym kawałkiem śmiecia, Hariva. Wracaj go szeregu – warknęłam i od
razu odwróciłam się, aby wykrzyczeć pewne nazwisko - Suiren Mikara! –
popatrzyłam w bok – nadal tu stoisz Ganryu? – on na to uniósł brew do góry w
pełnym irytacji geście, po czym odszedł. Miałam nadzieję, że dziewczyna jest w
tej grupie. Jeżeli nie, jesteśmy zgubieni…
- Tak? –
spytała, pojawiając się za moimi plecami. Chciałam jej powiedzieć, jak bardzo
się cieszę, że jest tu ktoś normalny, lecz udało mi się powstrzymać.
- Mam
podejrzenia, że ci „wrogowie” to Konoha. Nie ruszają się zbytnio, a wiedzą
gdzie jesteśmy. Gdyby była to Suna, najprawdopodobniej gryźlibyśmy już ziemię
od spodu, a jak widzisz nadal żyjemy.
- Więc? –
blondynka przekrzywiła głowę, patrząc na mnie czujnym wzrokiem.
- Przyprowadź
mi dwie odpowiedzialne i doświadczone osoby, teraz – gdy wypowiedziałam
ostatnie słowo, kobiety już nie było. Dłonie mi się spociły, od ciągłego
zaciskania w pięści, a prawy bark bolał od uderzenia jednego z tych piaskowych
ścierw.
- Nazwiska? –
spytałam, gdy znikąd pojawiły się za mną trzy postacie.
- Junsai
Mirakai, Medna Olyn – facet dość pokaźnych rozmiarów i kobieta, o której można
powiedzieć to samo wyglądali dość groźnie.
- Ty –
wskazałam na mężczyznę – i Suiren idziecie ze mną. Pod moją nieobecność, ty –
kiwnęłam głową na Mednę – masz zachować tu spokój. Niech ludzie się trochę
rozluźnią, ale macie być w gotowości. Zrozumiano?
- Hai – to co
powiedział Hariva, dość ubodło moje ego, które nie lubi być zaniżone tak, jak w
tamtym momencie. Zaraz się okaże, kto tu jest dzieckiem, Ganryu.
- Za mną –
odwróciłam się i rzuciłam biegiem w stronę wrogów. Usłyszałam jedynie komendę
Medny: stać! I już mnie nie było.
Mimo tego, że
najprawdopodobniej nie są to nasi sojusznicy nie czułam strachu. Byłam raczej
spokojna na swój sposób. Nie mówię, że wyglądałam jak wzór do naśladowania pod
względem opanowania, lecz też nie sikałam po nogach z przerażenia. Nękał mnie
taki specyficzny strach. Nie spodziewałam się śmierci. Coś w środku mówiło mi,
że przeżyję te wojnę mimo wszystko, że czegokolwiek bym nie zrobiła to i tak
wyjdę z tego cało. Nie wiem, dlaczego napadło mnie takie pozytywne
przeświadczenie, lecz towarzyszyło mi ono również w kwestii grupy, którą
niechybnie zaraz ujrzę na oczy.
Podniosłam
rękę do góry. Suiren i Junsai zatrzymali się. Przyłożyłam palec do ust, karząc
być im cicho i to samo zrobić z chakrą, po czym sprawdziłam czy flet na moich
plecach jest dobrze usytuowany. Gdy byłam pewna, że wszystko jest w porządku,
pokazałam ręką znak, znaczący – ruszamy.
Poruszaliśmy
się bezszelestnie. Nie wiem, czy w innych wioskach również kładzie się aż taki
nacisk na umiejętność cichego przemieszczania się. U nas nie raz ludzie ginęli
na tego rodzaju „treningach”. Zabierało się dzieci do odległego o wiele kilometrów
lasu i łączyło się w dwuosobowe grupy, aby wypuścić je niedaleko kryjówki
jakiegoś dzikiego zwierzęcia. Nie były to zwykłe niedźwiedzie, czy inne tego
rodzaju futrzaki. Mieliśmy do czynienia z gatunkami, posiadającymi chakrę. Nie
były to prawie bezmózgie istoty, które skupiały się na znalezieniu pożywienia i
ogólnie przeżyciu. Były one rozumne, posiadające własną hierarchię. Jedynym ich
błędem była nienawiść do ludzi. Nie znamy jej przyczyny, lecz patrząc na ich
reakcję można się domyślić, że człowiek zrobił im wiele złego.
Przypuśćmy,
że dziecko nadepnęło niechcący na gałązkę, która pękła, wydając przy tym
osobliwy dźwięk. Wtedy zwierz zrywał się z legowiska, wyostrzając wszystkie
zmysły, a w takim wypadku można było tylko uciekać. Jeśli cię złapie, po prostu
giniesz. Nikt za tobą nie płacze i nie zastanawia się: dlaczego akurat ty?
Wszyscy mają to w dupie, to tylko Kiri. Te istoty miały świetny słuch,
zdecydowanie lepszy od ludzi. Jeśli udało mi się przejść obok dzikiego tygrysa,
potrafię również przemknąć niezauważenie do obozu wroga, ne?
Tym razem nie
rzuciła mi się w oczy żadna polana, czy łąka, byliśmy po prostu w lesie, a
najbliższy mi człowiek stał po prawej ode mnie. Tak też zbliżałam się w tamtym
kierunku. W zasięgu wzroku, miedzy drzewami widziałam jeszcze jakąś
trzydziestkę osobników. Schowałam się więc za pniem i wzięłam flet do ręki,
wcześniej upewniając się, czy nikt nas nie widzi. Zaczęłam grać, nakierowując
melodię tylko na tego jednego człowieka, którego sobie przed chwilą upatrzyłam.
Troszkę się zdziwiłam, bo nie wyczułam strachu, czy lęku w tych ludziach. Oni
po prostu stali i rozmawiali, a mi natomiast serce chciało podejść do garda.
Kolejny powód mojego dziwienia to ich brak ustawienia. Nie widziałam również
dowódcy. Zbili się w luźne grupki i najnormalniej w świecie dyskutowali, co
tylko ułatwiło mi zadanie. Moim jedynym problemem było to, że nie widziałam
emblematów przynależenia do wioski, opasek żadnego z ninja, a ani jeden nie
kwapił się, aby pokazać mi tę durną blaszkę. Nie mogłam polegać na strojach, bo
przecież mógł być to kamuflaż… Grając mówiłam sobie w myślach: niech to będzie
Konoha, niech to będzie Konoha...
Mężczyzna
odwrócił się, a moje modły zostały wysłuchane! Opuściłam flet i sprawiłam, aby
shinobi o wszystkim zapomniał. Przywołałam trzy potwory, których atakami
steruję poprzez instrument, po czym uśmiechnęłam się pod nosem i wskazałam ręką
na Suiren i Junsai. Gestami kazałam im stanąć po moich dwóch stronach, po
czy, dałam znak, aby ruszyli za mną.
- Witajcie
drodzy konohańczycy! – wystąpiliśmy z drzew, tworząc tym samym niemałe
zamieszanie. Shinobi od razu przyjęli pozycje walki, lecz nie zaatakowali. Po
chwili zastanowienia doszłam do wniosku, że nie wiem, czemu to zrobiłam. Gdyby
ktoś mógł, a chwilo nie mógł, dałby mi ostro po głowie, za pogrywanie z
Liściem, ale w sumie: kogo to obchodzi? – Chcę rozmawiać z waszym dowódcą –
kolejne zdanie wypłynęło z moich ust i kolejne pomruki przetoczyły się po
zaskoczonym tłumie. Niektórzy wyraźnie chcieli mnie zabić. Niektórzy mieli mnie
w dupie, a jeszcze inni byli po prostu zdezorientowani.
- Witaj – z
grupy wyłonił się dość osobliwy mężczyzna. Wysoki, lecz chudy. Jego twarz była
biała jak kreda, tym samym bardzo kontaktując z czarnymi włosami. Jego strój
nie odbiegał w niczym od reszty odcień shinobi z Liścia, lecz nie potrzebowałam
żadnych dowodów, aby wiedzieć, że mam do czynienia z właściwym człowiekiem. Ten
sam nastrój wokół siebie rozprzestrzenia Ameyuri i nawet pomimo młodego
wieku, bo ninja był koło trzydziestki, czułam ten specyficzny dreszcz.
Wszystkie
spojrzenia były skierowane na mnie co tylko dodatkowo utrudniało mi
koncentrację. Przysłowiowe działanie "na spontana" nigdy nie było
moją mocną stroną...
- Dokąd
zamierzacie? - to pierwsze co rzuciło mi się na myśl, chcąc kontynuować jakoś
tę pseudo rozmowę. Właśnie niemo przeklinałam samą siebie. Po jaką cholerę się
ujawniłam mając przy sobie dwójkę ludzi i potwory... Sheeiren wracaj, bo opcja
dowódcy bardzo mi się nie podoba...
- A kogo my
tu mamy? - jego głos nie przypominał mi żadnego odgłosu, który do tej pory
słyszałam. Popatrzyłam na niego ponownie, lecz z większą dokładnością. Nie
sposób było nie zauważyć gestu, który mężczyzna nagminnie powtarzał z dość
przeciętną i małą częstotliwością. Mianowicie w dość dziwny sposób oblizywał
usta, co kojarzyło mi się z pewnym gadem...
- Dywizja
Druga, Oddział Trzeci, Pododdział Drugi, Kiri gakure - wyrecytowałam z pamięci.
To spotkanie nie przypomina pokojowego przywitania Sheeiren z pierwszym
spotkanym oddziałem Konohy, bo wręcz czułam emanujący od dowódcy chłód, ale i
lekkie zaciekawienie moją osoba.
- Dywizja
Trzecia, Oddział Drugi, Konoha gakure - ukłonił się przesadnie w kpiącym
geście. Chcę nadmienić, że to iż jestem młodsza kompletnie mi nie umniejsza!
- Jak się
nazywasz? - miałam wrażenie bycia postacią w grze, w którą shinobi mnie
wciągnął. Każdy ruch ręki, mrugnięcie okiem, czy szybszy oddech były cichym
atakiem skierowanym w moją stronę, co niekoniecznie mi się podobało, przy
zdecydowanej przewadze wroga, tfu sojusznika.
- Orochimaru
– mruknął i uśmiechnął się chytrze - po co ci to, dziewczyno? - widziałam, że z
trudem powstrzymał się od kąśliwego komentarza co do mojego wieku, a zwrócił
się do mnie jedynie: dziewczyno. Jestem młodsza, ale nie idzie to w parze z
głupotą. Takie rzeczy nie ze mną. Będzie próbował mnie irytować, gad jeden...
- Chcę
wiedzieć czyje truchło będę niebawem zakopywać - odparłam, z wymuszonym i
przesłodzonym uśmiechem na ustach jednocześnie. Mężczyzna nie przeraził się
moją dygresją, w żadnym wypadku. Miałam jedynie wrażenie, ze w tej rozmowie
zyskałam po prostu więcej "punktów".
- Więc tak
sie bawimy? - uniósł jedną brew do góry, zakładając ręce na piersi. Wiem, że
powinnam mu odpowiedzieć coś konkretnego, lecz nic mądrego nie przychodziło mi
do głowy - czy możesz na stronę...?
- Imai. Rina
Imai - mruknęłam, gdy shinobi wyraźnie czekał na moje imię i nazwisko.
- Więc
Rina-san, mogę zająć chwilkę? - Suiren za mną syknęła ostrzegawczo, a ja prawie
niezauważalnie kiwnęłam głową.
- Oczywiście
- nie mogę odmówić mężczyźnie pewnej dziwnej odmiany szarmanckiego zachowania.
Muszę
przyznać, że wiedział co robić, gdy ja całkowicie zagubiona starałam się coś
wymyślić. Orochimaru odwrócił się do mnie tyłem oraz krzyknął, że jego ludzie
mają jeszcze piętnaście minut wolnego czasu, po czym wyruszają. Dziwi mnie ta
pewność siebie, którą chełpi się w tym momencie Konoha. Dowódca nie kazał
zachować ciszy, co oznacza, że Suna bez problemu może nas namierzyć, a to
niezbyt mi się podoba. Znów zwrócił się do mnie z nieodgadnionym uśmiechem na
ustach, po czym ręką wskazał wolną przestrzeń. Ruszyłam za nim, każąc obstawie
pozostać w miejscu.
- Więc tak.
Pierwotnie nie mieliśmy się w ogóle spotkać. Lecz - uśmiechnął sie tajemniczo -
miałem inny kaprys i chciałem zawalczyć ramię w ramię z Kiri. Co ty na to? -
czy to nie ślepe posłuszeństwo wobec przełożonego kształcono we mnie od
dziecka? Dostałam wyraźne rozkazy przedostania się do miasta, a Shee ani
Ameyuri nie wspominały nic o Liściu...
- Skąd mam
mieć pewność, że nie jest to jedno wielkie genjutsu, a gdy tylko przyprowadzę
tu oddział zginiemy wszyscy śmiercią tragiczną? - powiedziałam ironizując, a
doczekałam się jedynie parsknięcia. Dobrze wiedziałam, że nie znajduje się w
żadnej iluzji, lecz byłam ciekawa jego odpowiedzi.
- Wy naprawdę nie macie we tej Mgle niczego innego do roboty, niż podejrzewanie siebie nawzajem o zdradę... - mruknął jakby z wyrzutem - koniec końców jednak mi się to podoba – co za człowiek. No jak baba w ciąży. Raz tak, raz nie. Z kim ja pracuje...
- Wy naprawdę nie macie we tej Mgle niczego innego do roboty, niż podejrzewanie siebie nawzajem o zdradę... - mruknął jakby z wyrzutem - koniec końców jednak mi się to podoba – co za człowiek. No jak baba w ciąży. Raz tak, raz nie. Z kim ja pracuje...
- Zgadzam
sie, lecz musimy stacjonować w pewnym mieście znajdującym się niedaleko -
odparłam lekceważącym tonem. Gra nadal trwa, ne?
- Podoba mi
się ten układ - miałam wrażenie, że teraz w jego głowie pracują tysiące
trybików, a za chwilę z uszu wyleci para.
- Daj mi
dziesięć minut, a zjawie się tu z oddziałem.
- Dobrze.
Więc do zobaczenia niebawem - nie odpowiedziałam mu, znikając w kłębie dymu,
aby pojawić się w swoim obozie. Kilka sekund później zjawiła się moja obstawa,
a ja odwołałam potwory, które w sumie przywołałam jedynie dla lepszego,
pierwszego wrażenia.
- Macie
minutę, aby się spakować. Gdy zacznę liczyć do trzech, macie ustawić się w
szyku numer dwa!
Jeszcze jako
dzieciak w Akademii musiałam kuć się na pamięć wszystkich tych pieprzonych ustawień,
szyków, komend. Niby jesteśmy wioską bez władzy, niby każdy robi co chce, lecz
w takim razie po co adepci uczą się tej całej teorii? Minuta upłynęła, a ja
zaczęłam odliczać.
- Jeden! -
szeregi i kolumny były już lekko widoczne, lecz nadal pozostawały tam dziury -
Dwa! - pustki prawie zostały zapełnione - Trzy! - podręcznikowo powinno być tu
teraz cicho jak makiem zasiał, ale...
Usłyszałam
ciche płakanie. Ruszyłam w stronę dźwięku i już miałam w zasięgu wzroku małą
dziewczynkę. Dorosły mężczyzna stojący obok, widząc mnie już podnosił
rękę, aby uderzyć dziecko, bo "zakłócało ciszę po wydanym rozkazie",
a w sumie odstępstwa od normy były niedopuszczalne. Widziałam jak jego dłoń
zaraz spotka sie z policzkiem dziecka, a coś w środku mnie nie pozwoliło do tego
dopuścić. W ułamku sekundy wzięłam do rąk flet i zatrzymałam ruchy shinobi
pozostawiając mu świadomość.
- Ani mi się
waż – warknęłam, przestając grać, gdy on oniemiały stał patrząc na mnie szeroko
otwartymi oczami. Szybko podeszłam do dziewczynki, która miała na nodze dużą
ranę, z której obficie lala się krew. Kompletnie nie znam sie na medycynie...
- Ty -
rzuciłam w stronę ninja, który przed chwilą chciał uderzyć dziecko - będziesz
niósł ją na plecach. Nie obchodzi mnie twój plecak.
- Chyba
żartuje...
- Nie żartuję
- syknęłam przystawiając mu kunai do szyi - jeszcze jakieś obiekcje? -
mężczyzna przełknął ślinę, przez co lekko skaleczył się w okolicach gardła
nadziewając się na moje ostrze - tak myślałam. Za mną!
10 minut później
- Kiri chyba
zawsze słynęło z punktualności i dokładności, a wszystkie swoje zadania
wykonywało - subtelnie... - gdy tylko się pojawiłam Orochimaru nie
oszczędził mi kąśliwej uwagi na powitanie.
- Nie twój
interes...
- Heh -
westchnął patrząc na swoich ludzi.
- Jesteś
gotowy? - spytałam.
- Zawsze i
wszędzie...
- Więc
ruszamy.
I zerwałam
się do biegu. Nie byłam pewna czy mężczyzna wie, gdzie znajduje się to miasto.
Ja byłam tu już nie raz, więc je kojarzę, ale za cholerę nie mogę przypomnieć
sobie jego nazwy.
- Ładnie to
tak zostawiać mnie z tyłu? – mruknął, doganiając mnie.
- Nadmieniam,
że to nie ja chciałam tego spotkania.
- Dobra, już
dobra. Złość piękności szkodzi, a to, że nie masz czym szarżować, to już inna
sprawa, dziewczyno...
- Mam imię
jakbyś nie zauważył – prychnęłam, puszczając mimo uszu jego obraźliwą obelgę.
- Kobiety...
- spiorunowałam go wzrokiem - okej, okej Rino Imai.
- Ty to
robisz specjalnie, gadzie - odparłam. Czuję, że nasza gra trwa, a ja nie
lubię przegrywać, z reguły mi się
to nie zdarza. No chyba, że "walczę" z Sheeiren. Wtedy jestem zwykle
na straconej pozycji. Zawsze, ale to zawsze ona ma rację i to zawsze wyjdzie na
jej. Można się do tego przyzwyczaić...
- Ale o czym
mówisz, dziewczyno? Ehhh, Rino? - to nie był przypadek... Nienawidzę gdy ktoś
zwraca się do mnie w ten bezosobowy sposób...
- Zajmij się
sobą, gadzie - warknęłam. Jego towarzystwo aż zrobiło się uciążliwe...
- Mam
ultimatum.
- No?
- Ja nie
mówię do ciebie dziewczyno, a ty do mnie gadzie - przez chwile udawałam, że się
nad tym zastanawiam co lekko pogorszyło mu nastrój, a ja poczułam ten
demoniczny rodzaj satysfakcji.
- Niech
będzie - gdy to usłyszał znów się oblizał w ten swój obleśny sposób, a mi
załączył się odruch wymiotny.
Nie wiadomo
czemu przed oczami stanął mi Mangetsu. Mimowolnie zrobiło mi się cieplej na
sercu, na myśl o Hozuki’m. Kocham się w nim od dziecka, ale nigdy nie miałam
odwagi mu tego powiedzieć. Przełamałam się dopiero przed wyruszeniem z Kiri.
Nie był zbyt zaskoczony, a raczej ulżyło mu, że to nie on musiał powiedzieć to
pierwszy, na co ja go tylko wyśmiałam. A byłoby tak pięknie. Dlaczego musiałam
urodzić się akurat we Mgle?
- Ty z natury
uśmiechasz się sama do siebie? – rzuciłam Orochimaru ostrzegawcze spojrzenie.
- Zajmij się
sobą.
Nie tak
wyobrażałam sobie wojnę. Myślałam, że wszystko skończy się na jednej
bitwie, gdzie Suna rzuci się na nas niczym wygłodniałe psy na kawałek mięsa i,
że cała ta farsa szybko się zakończy, a tu dopiero pierwszy dzień, a już tyle
się działo. Pierwsze starcia, pierwsze rany za nami. Chyba wyolbrzymiłam potęgę
Piasku. Siebie postawiłam na przegranej pozycji, biorąc jedynie pod uwagę
możliwość obrony i to był mój błąd. Musimy przetrwać cały jutrzejszy dzień w
tej wiosce, a potem ruszyć do Wodospadu, aby był jakąś godzinę wcześniej. Jak
Sheeiren wróci, ustalimy wszystko dokładnie…
Pięć godzin później
Jak się
okazało wioska wcale nie znajdowała się tak blisko, jak mi się wydawało.
Podczas podróży musieliśmy stanąć kilka razy, aby ludzie nie padli nam z
wycieńczenia.
- Daleko
jeszcze? – Orochimaru nękał mnie tym pytaniem od co najmniej godziny. Po
pierwszych trzech razach zaczęłam go ignorować… - no to daleko jeszcze, czy
nie? – jak z reguły trzymam nerwy na wodzy, to w tym momencie miałam wrażenie,
że zaraz nasz oddział będzie miał o jednego członka mniej…
- Mógłbyś dać
już spokój… - odezwał się Hatake Sakumo, którego poznałam w międzyczasie.
- Jestem za –
poparła go Suiren.
- Czy wy
właśnie zarzuciliście mi, że jestem uciążliwy?
- Tak! –
wrzasnęli wszyscy, co wywołało nawet uśmiechy na twarzach co niektórych.
- No
wstydzilibyście – fuknął i odwrócił głowę w drugą stronę.
- Orochimaru
– mruknęłam – Orochimaru – powtórzyłam – GADZIE! – wrzasnęłam, mając nadzieję,
że tym razem zwróci na mnie uwagę.
- Dziewczyno?
– syknął, a w jego wykonaniu wyglądało to nawet dość naturalnie.
- Weź zwróć
swój narzekający w kółko łeb o dziewięćdziesiąt stopni w prawo…
- I? -
w tym momencie Hatake plasnął się wewnętrzną stroną dłoni w czoło. Co to do
cholery znaczy? To już nie pierwszy raz, jak ktoś z Konohy tak robi…
- I trochę w
dół… - on namiętnie wpatrywał się w dal, a ja podniosłam do rękę do góry –
stać!
Ludzie jak
jeden mąż zatrzymali się w miejscu, a my dowódcy prowadzący tę całą hałastrę na
zboczu klifu.
- Fiu fiu fiu
– Orochimaru wyraził właśnie swoją aprobatę, gdy wszyscy inni po prostu w ciszy
podziwiali piękny widok, rozpościerający się przed nami.
- Jeszcze
kilka minut i będziemy na miejscu – mruknęłam – ruszamy! – krzyknęłam, aby
wszyscy mnie usłyszeli, a w odpowiedzi dostałam potwierdzający ryk shinobi z
Liścia. Kątem oka widziałam, że moi ludzie patrzą się na nich dość dziwnie, bo
z reguły my zachowujemy ciszę, czego nie można powiedzieć o naszych kompanach…
Z daleka nie
widziałam, czy miasto jest zamieszkane, czy opuszczone. Lecz gdy się już
zbliżyliśmy… Brama wioski była wyłamana. Nigdzie nie świeciło się światło, a
cisza wręcz przytłaczała. Ponownie kazałam się wszystkim zatrzymać. Orochimaru
spoważniał, patrząc na mnie przenikliwie, po czym pokiwał głową w stronę
wioski. Potaknęłam i razem ruszyliśmy do bramy. Wszędzie widać było piasek lub
jakiś złoty pył, który zawadzał mi w nozdrzach. Już na wstępie lekko przerażona
podeszłam do tabliczki z nazwą miasta. Litery zasłaniał piasek, więc delikatnie
przetarłam ją dłonią. Zdążyłam jedynie przeczytać jej zawartość, bo od razu po
tym spadła na ziemię, łamiąc się na dwie połowy. W tym samym momencie tysiące
czarnych ptaków poderwało się do lotu, zasłaniając mi na chwilę i tak ciemne
już niebo. Popatrzyłam na Orochimaru, który również nie był nastroju do żartów
i powiedziałam.
- Samarkanda wita.
***
Orochimaru
Suiren
Junsai
Ganryu
Hatake Sakumo
Dum
dum duuuum!
Ohayo!
Przepraszam,
przepraszam, przepraszam...
Wiem,
że długo mnie nie było i tutaj i na "Kyodai", lecz mam nawet swoiste wyłumaczenie...
Ponieważ,
bikoz, tudzież tak przyadkiem w ten weekend miałam Mistrzostwa Europy w Oyama
Karate i no cóż, no ... hmmm ... wygrałam. A przyznam się, że myślałam, iż
walki będą cięższe...
Dobra,
koniec o tym!
Samarkanda
to miasto, które naprawdę istnieje, a znajduje się w Azji. Całkiem możliwe, że
zaczerpnę kilka faktów i wczepię je do "Anaty". Może niekażdy to
zauważył, lecz staram się pisać wszystko zgodnie z fabułą Naruto. Mnóstwo czasu
spędziłam na umiejscowieniem wszystkiego w czasie, na postaciach. Każda wioska
ma oddzielny folder, pogrupowane dokumenty, itd... lecz ... Kishimoto zniszczył
mi marzenia, zdradzając to, że Kiri porwało Rin, chcąc wsadzić w
nią demona Utakaty, co znaczy, że ten nie powinien żyć. Czyli po prostu
jeden wielki zonk. Nie wiem, co zrobić z tym faktem...
Rozpisałam
się trochę, a tak nie miało być...
Proszę
regularnie oglądać galerię! Rina cały czas produkuje nowy obrazki!!
Na
sam koniec chciałam was zaprosić na bloga, który ma bardzo mało odsłon i
czytelników, a jak dla mnie jest świetny. Jest to jeden z dwóch blogów
nienarutowskich, które czytam i naprawdę jest wart spędzenia kilku minut na
przeczytaniu go.
Tak,
yhym. To chyba wszystko.
Trzymajcie
się ciepło, a ja mykam na kolejne treningi i ... mam dziś bal gimnazjalny!
Módlcie
się za mnie, żebym nie zabiła się w szpilkach xD
Bywajcie!
niczym od reszty odcień shinobi z Liścia - odzień
OdpowiedzUsuńŁah! Podoba mi się ten rozdział, bo... *bębenki w tle* Bo w końcu Rina przemówiła xdd Tak, jestem dumna z poniekąd mojego tworu ^_^
Powtarzam po raz etny: Ty umiesz opisywać romantyczne sceny! Ja wyczuwałam tą aurę między Utakatą, a Shee'.
A co do Rin; znasz moje zdanie na ten temat, ne?
I teraz takie coś ode mnie:
Chcecie poznać Sheeiren bliżej?
Głupia, niemyśląca, lewacka idiotka - czujecie banię, gadać z nią codziennie? Ludzie, ona niszczy psychę, uwierzcie na słowo...
Wspominałam, że jest lewackim ścierwem i, że i tak nie porucha? :D
Tak, to już koniec mojego wywodu,
PS Daj mi jakąś scenę z Mangetsu, wspomnienie może być, cokolwiek - mi też się coś od życia należy xdd
Czymiej się <3
Super rozdział *.*
OdpowiedzUsuńPozdrawiam i czekam na następny ;)
Ouuuu bal gimbazjalny? *.* To coś jak komers? U mnie było całkiem fajnie pomijając fakt, że mieszkam na Śląsku i leciało gówniane disco polo ;__;
OdpowiedzUsuńJest i mój Orochi! Fajnie go wykreowałaś! Coś wyczuwam, że Samarkanda będzie może przejęta przez shinobi Piasku? Albo tylko ją zniszczyli?
Słodko między Shee i Utakatą, niech się sobą nacieszą, no bo wojna no :D
Czekam na jakąś taką mega bitwę, z krwią, flakami i mnóstwem trupów *.*
Pozdrawiam, buziaki ;3
Ten komentarz został usunięty przez administratora bloga.
OdpowiedzUsuńFinally! *-* Myślałam, że już się nie doczekam xd
OdpowiedzUsuńWygrałaś Mistrzostwa Europy w Oyama Karate? :O Kurwa, dziewczyno, moje gratulacje!!! :D *podchodzi z szerokim bananem i potrząsa energicznie jej ręką* No i mam nadzieję, że bal ci się udał xd
No dobra, czas przejść do rozdziału ;> Nawet nie wiesz, jak się ucieszyłam, gdy zobaczyłam, że coś napisałaś xd Tak pięknie długi rozdział *-* Powiem ci, że miałam nadzieję na trochę więcej Utakaty i Sheeiren. Mam nadzieję, że nie wzięłaś sobie do serca tamtych komentarzy i pobawisz się jeszcze w romantyczną :3 Tak ładnie prrrroszę…
Bardzo, bardzo podoba mi się w głównej bohaterce to, że jest taka odpowiedzialna, wiesz, że potrafi zrezygnować z miłej chwili, bo wie, że w jej oddziale są dzieci i wgl… Cenię takie postacie xd A Rina, jak słodko się troszczy i martwi o siostrę *-* Niezły pomysł z tym pisaniem z jej perspektywy, ta bohaterka też nieźle ci wyszła ;) Taka zdecydowana, nie da sobie w kaszę dmuchać. Hahaha, pokochałam jej ‘grę’ z Orochimaru, bardzo dobrze, nie dała sobą pomiatać xd Albo wtedy gdy zgasiła Harivę… „Jesteś wspaniałym kawałkiem śmiecia, Hariva” – genius <3
Heh, ja Orochimaru ciągle pytał, czy daleko jeszcze to mi się automatycznie z Osłem ze Shreka skojarzył ;>
No nie powiem dosyć tajemniczo i niezbyt przyjemnie przywitała ich Samarkanda. Kolejna nazwa, która mi się kojarzy, ale tym razem ze smarkaniem xd Aaaaale, to nic :3
No nic, czekam z niecierpliwością na kolejną notkę, no i mam nadzieję, że na ‘Kyodai’ też szybko się coś pojawi *-*
Weny życzę i pozdrawiam serdecznie ;*
Rozdział zaje... świetny ^^ Jak zwykle mnie zaskoczyłaś i z niecierpliwością czekam na ciąg dalszy ;d
OdpowiedzUsuńZauważyłam kilka błędów, ale każdemu może się zdarzyć :)
Pozdrawiam, Miharu :*
Oroś <3! Jestem chyba jedną z nielicznych osób, które lubią tego gada, więc ogromnie się cieszę, że jego postać się pojawiła. :D No i romantyczne chwile z Utakatą się skończyły, niestety... Teraz sidła wojny, ukażą swoją siłę, a cierpienie zajrzy w oczy bohaterkom.. Ciekawi mnie również to miasto Samarkanda, czyżby Wioska Piasku pozostawiła tam już swoje oddziały? No nic, czekam na kolejny rozdział i życzę weny.
OdpowiedzUsuńOGROMNE GRATULACJE DZIEWCZYNO, JESTEŚ WIELKA! W końcu wygrać Mistrzostwa Europy to nie lada wyczyn. :D
Pozdrawiam cieplutko! ;3
Słuchaj było kilka błedów, co nawet ja zauważyłam. Niezła jestem. Przechodzac do rozdziału. Lubię tutaj Orochiego. Serio go lubie. Wgl było teraz duzo Riny, a tylko na poczatku Shee. To nie znaczy, ze mi się nie podoba. Podobało mi sie i to bardzo, bo ta historia jest zupełnie inna, niż inne (?) wut wut? nieważne jednak.
OdpowiedzUsuńKonfrontacja z Suną. Tak czy inaczej stoje po ich stronie, chociaż nie chce by poumierali z Konohy i kiri. Masz to jakos rozwiazac, zeby nie wyszło, ze Suna jest jakas słaba. Bo nie może tak być.
No to ten tego. Koniec. Kropka.
Dobra błędy mam w tym komentarzu, ale nie chce mi się tego ogarniać.