środa, 29 maja 2013

Rozdział VI

No No risk no fun.*
No pain no game.**
- I oddałabym za ciebie życie.

Godzinę później.

Odseparowałam się na tę godzinę, musiałam jakoś odreagować. Umysł odpłynął, więc chociaż ciało korzystało w stu procentach. Chwilowo miałam wszystko gdzieś. Obowiązki obowiązkami, ale beze mnie świat się nie zawali, ne?  Chciałam tu zostać i po prostu trwać, nawet jeśli nie miałoby to określonego celu. Czasem człowiek potrzebuje momentu zapomnienia, a mój, najlepszy i wymarzony właśnie ulega końca, co szczególnie nie mieści się w kategorii: przynoszących szczęście wydarzeń. Brakowało mi teraz tylko wschodu słońca, cygara w ręce i wyzywającego stroju, aby dopełnić wizerunek prawdziwej, bezdusznej suki. Tak się teraz czułam, ale w sumie, kogo to obchodzi?

- Koniec? - mruknął Utakata, który wcześniej przysnął na kilka minut.

- Koniec - odpowiedziałam, jedną ręką podpierając głowę, a drugą bawiąc się jego włosami.

- Musimy?

- Nie zadawaj mi pytań retorycznych - warknęłam, bo akurat teraz użalanie się nad sobą wprawiało mnie w głęboką irytację.

- Te dni? - uśmiechnął się koślawo.

- Grabisz sobie - właśnie teraz powinnam wyjąć z ust wyimaginowane cygaro i wypuścić z nich ogromny kłąb dymu.

- Co masz zamiar teraz zrobić? - drażnił zębami skórę przy moim  obojczyku, co tylko rozpraszało moją uwagę.

- Czeka na mnie oddział, a ja za niego odpowiadam - spojrzałam w niebo - tam są dzieci Utakata, dzieci...

- A ja jestem tu... - fuknął, wtulając twarz w moją szyję.

- A ja muszę być gdzie indziej - odparłam, wstając. Zaczęłam naciągać na siebie bluzkę, wzrokiem szukając bielizny i spodni.

- Nie mogę iść z tobą - powiedział, przewracając się na plecy, najwyraźniej bez zamiaru zrobienia czegoś innego.

- Yhym - na tym skończyliśmy tę rozmowę. Z jednej strony chcę wiedzieć, gdzie będzie, kiedy się spotkamy, lecz... Im mniej wiem, tym bardziej jestem bezpieczna. Tyczy się to nas obojga. Nie mamy zamiaru odstawiać roli dwóch nieszczęśliwych kochanków, którzy pomimo wszelkich przeciwności losu, są ze sobą ponad wszystko, ignorując świat zewnętrzny.

Awrrrrr. Odejść, uciec, zapomnieć? Zostać, walczyć, pamiętać? Stać się tchórzem, czy bohaterem? Wszystko niesie ze sobą ryzyko, a tylko nieliczni potrafią go uniknąć. To "wybrańcy losu". Nie raz słyszałam, że mam szczęście, że wszystko mi wychodzi, bez żadnego nakładu pracy, a każdy osiągnięty sukces jest po prostu prezentem od życia. Nienawidzę tego. Tego, jak ktoś niweczy moje starania  od tak, aby po prostu wyrazić swoje zdanie, które z reguły wcale nie jest adekwatne, do zaistniałej sytuacji. To powierzchowność - nie chcę taka być. 

Bycie tchórzem przyniesie potępienie, a w przyszłości nienawiść. Bycie bohaterem? Możliwe, że to samo, lecz... No właśnie, lecz. Zawsze jest drugi wariant, inna opcja przyszłości. Raz odzywa się we mnie swoisty patriotyzm, a raz egoistyczna potrzeba przeżycia kosztem innych. Co wybrać, jeśli moje zdanie zależne jest od chwilowego nastroju? Poświęcić siebie, żeby uratować swoich żołnierzy, którzy w ogóle mogą tego nie docenić? Dać się zabić w obronie ninja, aby potem moje życie nagle przestało biec, bo chciałam komuś udowodnić swoją brawurę, po co?

Zapięcie buta kliknęło cicho, a ja spojrzałam na Utakatę, który nadal leżał na kocu. Wiem, jak bardzo byliśmy nierozsądni, dając się tu zatracić, ale… Bez ryzyka nie ma zabawy*, a wtedy było mi wszystko jedno.  Gdy się spotkaliśmy nie myślałam racjonalnie. Ogarnęło mnie takie szczęście, że jak dziecko cieszyłam się z otrzymanej "zabawki", którą ktoś kiedyś mi zabrał. Nawet spokojnie przyjęłam do świadomości to, że chłopak zabił Ikemoto, bo wyjaśnił mi wszystko, opowiedział jak było. Dręczyły go wyrzuty sumienia, bo w sumie sensei chciał mu pomóc, a on to po prostu źle odczytał.

Teraz jest mi to obojętne, lecz daję sobie maksymalnie kilka godzin, gdy przytłoczą mnie te informacje oraz wszystkie możliwe scenariusze przyszłych zdarzeń, wykreowanych przez moją wyobraźnię. Za dużo myślę. Niepotrzebnie wszystko analizuję wpędzając się tym sposobem w moralny dołek, z którego ciężko mi potem wyjść. Różne możliwości przekazu zwykłej wypowiedzi nienaturalnie wyolbrzymiam i wszędzie potrafię znaleźć pesymistyczny podtekst. Rina zawsze mi to powtarza, a ja przyjęłam to do wiadomości, lecz nic z tym nie zrobiłam, bo po co? W nieświadomości żyje się po prostu bezpieczniej. 

- Co masz zamiar teraz zrobić? - jednak jestem osobą, którą poczucie bezpieczeństwa nie zawsze kręci. Bez bólu nie ma gry**, prawda?

- Nie chcesz tego wiedzieć. Nie wrócę do jednostki, bo ktoś mnie dopadnie za zabójstwo Ikemoto - gdy wymawiał imię sensei'a, wyczułam tam nutkę smutku i jakby zawodu, ale... - zawsze będę blisko ciebie i Riny. W miarę możliwości oczywiście, ale będę.

Dopięłam suwak bluzy pod samą szyję i podeszłam do plecaka. Nawet nie zauważyłam, gdy chłopak zdążył się ubrać, co tylko wpędzało mnie w dodatkowe kompleksy, dotyczące mojego skupienia. Oparłam ręce o drzewo, chcąc zebrać myśli, aby już definitywnie odejść, lecz on podszedł do mnie i złapał za dłoń, odwracając w swoją stronę. Niesforny kosmyk włosów założył za  moje ucho, delikatnie się przy tym uśmiechając.

- Nie wiem, jakim cudem nikt nas nie znalazł, jakim cudem nadal żyjemy… - zaśmiał się kpiąco.

- To pewnie "szczęście" - zironizowałam, patrząc gdzieś w bok.

- Wiem, co o tym myślisz, ale jeśli to szczęście polega właśnie na tym, to niech lepiej nas nie opuszcza.

- Doprawdy? - nadal nie mogłam spojrzeć mu w oczy. W tej chwili zbudowałam wokół siebie mur i nie chciałam go niszczyć. Teraz muszę być tylko dowódcą wojska Mgły, a tu nie ma litości,  miłości tym bardziej.

- Popatrz na mnie, Shee - podniósł mój podbródek do góry, nakierowując swój wzrok na moje zaszklone tęczówki - jesteś silna, pamiętaj. Za nic nie daj się zabić - oparł swoje czoło o moje, a ja odetchnęłam.

- Ty również - złożyłam na jego ustach delikatny pocałunek, po czym odwróciłam się i odbiegłam, bez patrzenia za siebie. 

***

Shee! Skończysz w grobie, nawet o tym nie wiedząc! Normalnie to miałabym w dupie twoje zdanie, ale argument bycia moim przełożonym przeważysz szalę. Jak cię tylko zobaczę, to nie ręczę za siebie…

Przed chwilą wybiegałam z kręgu wrogów, zostawiając siostrę na pastwę losu. Niech mi się tylko odważy umierać idiotka jedna! Gdy udało mi się dogonić grupę, krzyknęłam:

- Formować szyk, nie mamy całego dnia! – w biegu ludzie ustawili się i ruszyli za mną. Nie mieli wątpliwości, kim jest „Rina Imai”, bo Sheeiren jest identyczna, co w sumie śmierdzi mi logiką. Wiem, o jakim mieście mówiła „dowódczyni”. Kusoooo! Aż nie wierzę, że myślę w takich kategoriach o dziewczynie, z którą spędziłam całe życie, na równym poziomie, a teraz ona mną zarządza. Nie podoba mi się to. Ja jej kiedyś pokażę! Stopy będzie mi menda całować!

Biegliśmy może ze dwie godziny a mi nadal nikt mi się nie sprzeciwiał, a szczerze powiem, że spodziewałam się protestów. Sama nie poszłabym za osobą, bo „Imai-sensei” tak powiedziała, ponieważ miała taki kaprys. No myślałby kto. Nadal czułam się zdezorientowana, takie wielkie przeskoki nie są dla mnie korzystne. Z nikogo stałam się kimś, a niekoniecznie czułam taką potrzebę akurat w takim momencie. Przecież ze strony Ameyuri była to kompletna głupota, aby dawać Shee  aż tyle władzy. Nie umniejszam siostrze, bo ma łeb do wielu rzeczy i myślę, że z czasem również i tutaj by się odnalazła, lecz… Była tak samo zdezorientowana jak ja, a teraz bawi się w pieprzoną bohaterkę! Tylko mi spróbuje umierać!

- Imai-sensei! – usłyszałam za sobą dziecięcy krzyk i odwróciłam głowę.

- No?

- Zbliżamy się do jakiś ludzi – powiedział chłopczyk, może dwunastoletni. Ocknęłam się i dopiero teraz zwróciłam uwagę na członków oddziału. Gdy dotarło do mnie to, co zobaczyłam, mało co nie zeszłam na zawał.

Dzieci... Ponad połowa grupy to przerażone dzieci, shimatta! Zacisnęłam zęby i pięści z wściekłości. To wyjaśnia, czemu to Shee dowodziła. Ameyuri zemszczę się! Zrobiłaś to specjalnie, parszywa suko! Wysłałaś nas na pewną śmierć!

- Pani, zaraz ich zobaczymy - już nie uciekniemy, wiedzą o nas. Chyba spotkam się z matką wcześniej niż Shee. Wzięłam flet do ręki i nadal biegnąc zaczęłam grać. Fale dźwiękowe odbiły się od ... ponad dwusetki wrogów. Gdzie te przeskakujące przed oczami obrazy, gdy człowiek wie, że zaraz umrze? Ehhh. Niewiele zdziałam prawie samotnie w walce, a nigdy nie byłam dobrym rozmówcą. Te dzieciaki to Oddział Maskujący. Gdybyśmy wcześniej się ogarnęli, może moglibyśmy się ukryć. Znowu coś spieprzyłam.

- Ktoś z rangą jounin’a, do mnie! – krzyknęłam, modląc się w duchu, żeby ktoś z Oddziału do Walki Wręcz zaraz stanął obok mnie.

- Jestem – niski, chrapliwy męski wyrwał mnie z chwilowego zamyślenia – Ganryū Hariva.

- Aha – i zatkało mnie. Nie wiem, co mam robić, nic nie wiem.

- Ehhh, dziecko… -  rzuciłam badawcze spojrzenie mężczyźnie, który nie chował się ze swoją kpiną.

- Słucham? – warknęłam z wyrzutem.

- Nie wiem, jakim cudem taka gówniara, jak ty została dowódcą. Jeśli zaraz czegoś nie zrobisz, ja i mój pododdział odłączamy się od was, nie będziemy się bawić w dziecinadę – odparł całkowicie luźnym tonem, a we mnie aż zawrzało.

- Jesteś wspaniałym kawałkiem śmiecia, Hariva. Wracaj go szeregu – warknęłam i od razu odwróciłam się, aby wykrzyczeć pewne nazwisko - Suiren Mikara! – popatrzyłam w bok – nadal tu stoisz Ganryu? – on na to uniósł brew do góry w pełnym irytacji geście, po czym odszedł. Miałam nadzieję, że dziewczyna jest w tej grupie. Jeżeli nie, jesteśmy zgubieni…

- Tak? – spytała, pojawiając się za moimi plecami. Chciałam jej powiedzieć, jak bardzo się cieszę, że jest tu ktoś normalny, lecz udało mi się powstrzymać.

- Mam podejrzenia, że ci „wrogowie” to Konoha. Nie ruszają się zbytnio, a wiedzą gdzie jesteśmy. Gdyby była to Suna, najprawdopodobniej gryźlibyśmy już ziemię od spodu, a jak widzisz nadal żyjemy.

- Więc? – blondynka przekrzywiła głowę, patrząc na mnie czujnym wzrokiem.

- Przyprowadź mi dwie odpowiedzialne i doświadczone osoby, teraz – gdy wypowiedziałam ostatnie słowo, kobiety już nie było. Dłonie mi się spociły, od ciągłego zaciskania w pięści, a prawy bark bolał od uderzenia jednego z tych piaskowych ścierw.

- Nazwiska? – spytałam, gdy znikąd pojawiły się za mną trzy postacie.

- Junsai Mirakai, Medna Olyn – facet dość pokaźnych rozmiarów i kobieta, o której można powiedzieć to samo wyglądali dość groźnie.

- Ty – wskazałam na mężczyznę – i Suiren idziecie ze mną. Pod moją nieobecność, ty – kiwnęłam głową na Mednę – masz zachować tu spokój. Niech ludzie się trochę rozluźnią, ale macie być w gotowości. Zrozumiano?

- Hai – to co powiedział Hariva, dość ubodło moje ego, które nie lubi być zaniżone tak, jak w tamtym momencie. Zaraz się okaże, kto tu jest dzieckiem, Ganryu.

- Za mną – odwróciłam się i rzuciłam biegiem w stronę wrogów. Usłyszałam jedynie komendę Medny: stać! I już mnie nie było.

Mimo tego, że najprawdopodobniej nie są to nasi sojusznicy nie czułam strachu. Byłam raczej spokojna na swój sposób. Nie mówię, że wyglądałam jak wzór do naśladowania pod względem opanowania, lecz też nie sikałam po nogach z przerażenia. Nękał mnie taki specyficzny strach. Nie spodziewałam się śmierci. Coś w środku mówiło mi, że przeżyję te wojnę mimo wszystko, że czegokolwiek bym nie zrobiła to i tak wyjdę z tego cało. Nie wiem, dlaczego napadło mnie takie pozytywne przeświadczenie, lecz towarzyszyło mi ono również w kwestii grupy, którą niechybnie zaraz ujrzę na oczy.

Podniosłam rękę do góry. Suiren i Junsai zatrzymali się. Przyłożyłam palec do ust, karząc być im cicho i to samo zrobić z chakrą, po czym sprawdziłam czy flet na moich plecach jest dobrze usytuowany. Gdy byłam pewna, że wszystko jest w porządku, pokazałam ręką znak, znaczący – ruszamy.

Poruszaliśmy się bezszelestnie. Nie wiem, czy w innych wioskach również kładzie się aż taki nacisk na umiejętność cichego przemieszczania się. U nas nie raz ludzie ginęli na tego rodzaju „treningach”. Zabierało się dzieci do odległego o wiele kilometrów lasu i łączyło się w dwuosobowe grupy, aby wypuścić je niedaleko kryjówki jakiegoś dzikiego zwierzęcia. Nie były to zwykłe niedźwiedzie, czy inne tego rodzaju futrzaki. Mieliśmy do czynienia z gatunkami, posiadającymi chakrę. Nie były to prawie bezmózgie istoty, które skupiały się na znalezieniu pożywienia i ogólnie przeżyciu. Były one rozumne, posiadające własną hierarchię. Jedynym ich błędem była nienawiść do ludzi. Nie znamy jej przyczyny, lecz patrząc na ich reakcję można się domyślić, że człowiek zrobił im wiele złego.

Przypuśćmy, że dziecko nadepnęło niechcący na gałązkę, która pękła, wydając przy tym osobliwy dźwięk. Wtedy zwierz zrywał się z legowiska, wyostrzając wszystkie zmysły, a w takim wypadku można było tylko uciekać. Jeśli cię złapie, po prostu giniesz. Nikt za tobą nie płacze i nie zastanawia się: dlaczego akurat ty? Wszyscy mają to w dupie, to tylko Kiri. Te istoty miały świetny słuch, zdecydowanie lepszy od ludzi. Jeśli udało mi się przejść obok dzikiego tygrysa, potrafię również przemknąć niezauważenie do obozu wroga, ne?

Tym razem nie rzuciła mi się w oczy żadna polana, czy łąka, byliśmy po prostu w lesie, a najbliższy mi człowiek stał po prawej ode mnie. Tak też zbliżałam się w tamtym kierunku. W zasięgu wzroku, miedzy drzewami widziałam jeszcze jakąś trzydziestkę osobników. Schowałam się więc za pniem i wzięłam flet do ręki, wcześniej upewniając się, czy nikt nas nie widzi. Zaczęłam grać, nakierowując melodię tylko na tego jednego człowieka, którego sobie przed chwilą upatrzyłam. Troszkę się zdziwiłam, bo nie wyczułam strachu, czy lęku w tych ludziach. Oni po prostu stali i rozmawiali, a mi natomiast serce chciało podejść do garda. Kolejny powód mojego dziwienia to ich brak ustawienia. Nie widziałam również dowódcy. Zbili się w luźne grupki i najnormalniej w świecie dyskutowali, co tylko ułatwiło mi zadanie. Moim jedynym problemem było to, że nie widziałam emblematów przynależenia do wioski, opasek żadnego z ninja, a ani jeden nie kwapił się, aby pokazać mi tę durną blaszkę. Nie mogłam polegać na strojach, bo przecież mógł być to kamuflaż… Grając mówiłam sobie w myślach: niech to będzie Konoha, niech to będzie Konoha...

Mężczyzna odwrócił się, a moje modły zostały wysłuchane! Opuściłam flet i sprawiłam, aby shinobi o wszystkim zapomniał. Przywołałam trzy potwory, których atakami steruję poprzez instrument, po czym uśmiechnęłam się pod nosem i wskazałam ręką na Suiren i Junsai. Gestami kazałam im stanąć po moich dwóch stronach, po czy, dałam znak, aby ruszyli za mną.

- Witajcie drodzy konohańczycy! – wystąpiliśmy z drzew, tworząc tym samym niemałe zamieszanie. Shinobi od razu przyjęli pozycje walki, lecz nie zaatakowali. Po chwili zastanowienia doszłam do wniosku, że nie wiem, czemu to zrobiłam. Gdyby ktoś mógł, a chwilo nie mógł, dałby mi ostro po głowie, za pogrywanie z Liściem, ale w sumie: kogo to obchodzi? – Chcę rozmawiać z waszym dowódcą – kolejne zdanie wypłynęło z  moich ust i kolejne pomruki przetoczyły się po zaskoczonym tłumie. Niektórzy wyraźnie chcieli mnie zabić. Niektórzy mieli mnie w dupie, a jeszcze inni byli po prostu zdezorientowani.

- Witaj – z grupy wyłonił się dość osobliwy mężczyzna. Wysoki, lecz chudy. Jego twarz była biała jak kreda, tym samym bardzo kontaktując z czarnymi włosami. Jego strój nie odbiegał w niczym od reszty odcień shinobi z Liścia, lecz nie potrzebowałam żadnych dowodów, aby wiedzieć, że mam do czynienia z właściwym człowiekiem. Ten sam nastrój wokół siebie rozprzestrzenia Ameyuri i nawet  pomimo młodego wieku, bo ninja był koło trzydziestki, czułam ten specyficzny dreszcz.

Wszystkie spojrzenia były skierowane na mnie co tylko dodatkowo utrudniało mi koncentrację. Przysłowiowe działanie "na spontana" nigdy nie było moją mocną stroną...

- Dokąd zamierzacie? - to pierwsze co rzuciło mi się na myśl, chcąc kontynuować jakoś tę pseudo rozmowę. Właśnie niemo przeklinałam samą siebie. Po jaką cholerę się ujawniłam mając przy sobie dwójkę ludzi i potwory... Sheeiren wracaj, bo opcja dowódcy bardzo mi się nie podoba...

- A kogo my tu mamy? - jego głos nie przypominał mi żadnego odgłosu, który do tej pory słyszałam. Popatrzyłam na niego ponownie, lecz z większą dokładnością. Nie sposób było nie zauważyć gestu, który mężczyzna nagminnie powtarzał z dość przeciętną i małą częstotliwością. Mianowicie w dość dziwny sposób oblizywał usta, co kojarzyło mi się z pewnym gadem...

- Dywizja Druga, Oddział Trzeci, Pododdział Drugi, Kiri gakure - wyrecytowałam z pamięci. To spotkanie nie przypomina pokojowego przywitania Sheeiren z pierwszym spotkanym oddziałem Konohy, bo wręcz czułam emanujący od dowódcy chłód, ale i lekkie zaciekawienie moją osoba.

- Dywizja Trzecia, Oddział Drugi, Konoha gakure - ukłonił się przesadnie w kpiącym geście. Chcę nadmienić, że to iż jestem młodsza kompletnie mi nie umniejsza!

- Jak się nazywasz? - miałam wrażenie bycia postacią w grze, w którą shinobi mnie wciągnął. Każdy ruch ręki, mrugnięcie okiem, czy szybszy oddech były cichym atakiem skierowanym w moją stronę, co niekoniecznie mi się podobało, przy zdecydowanej przewadze wroga, tfu sojusznika.

- Orochimaru – mruknął i uśmiechnął się chytrze - po co ci to, dziewczyno? - widziałam, że z trudem powstrzymał się od kąśliwego komentarza co do mojego wieku, a zwrócił się do mnie jedynie: dziewczyno. Jestem młodsza, ale nie idzie to w parze z głupotą. Takie rzeczy nie ze mną. Będzie próbował mnie irytować, gad jeden...

- Chcę wiedzieć czyje truchło będę niebawem zakopywać - odparłam, z wymuszonym i przesłodzonym uśmiechem na ustach jednocześnie. Mężczyzna nie przeraził się moją dygresją, w żadnym wypadku. Miałam jedynie wrażenie, ze w tej rozmowie zyskałam po prostu więcej "punktów".

- Więc tak sie bawimy? - uniósł jedną brew do góry, zakładając ręce na piersi. Wiem, że powinnam mu odpowiedzieć coś konkretnego, lecz nic mądrego nie przychodziło mi do głowy - czy możesz na stronę...?

- Imai. Rina Imai - mruknęłam, gdy shinobi wyraźnie czekał na moje imię i nazwisko.

- Więc Rina-san, mogę zająć chwilkę? - Suiren za mną syknęła ostrzegawczo, a ja prawie niezauważalnie kiwnęłam głową.

- Oczywiście - nie mogę odmówić mężczyźnie pewnej dziwnej odmiany szarmanckiego zachowania.

Muszę przyznać, że wiedział co robić, gdy ja całkowicie zagubiona starałam się coś wymyślić. Orochimaru odwrócił się do mnie tyłem oraz krzyknął, że jego ludzie mają jeszcze piętnaście minut wolnego czasu, po czym wyruszają. Dziwi mnie ta pewność siebie, którą chełpi się w tym momencie Konoha. Dowódca nie kazał zachować ciszy, co oznacza, że Suna bez problemu może nas namierzyć, a to niezbyt mi się podoba. Znów zwrócił się do mnie z nieodgadnionym uśmiechem na ustach, po czym ręką wskazał wolną przestrzeń. Ruszyłam za nim, każąc obstawie pozostać w miejscu.

- Więc tak. Pierwotnie nie mieliśmy się w ogóle spotkać. Lecz - uśmiechnął sie tajemniczo - miałem inny kaprys i chciałem zawalczyć ramię w ramię z Kiri. Co ty na to? - czy to nie ślepe posłuszeństwo wobec przełożonego kształcono we mnie od dziecka? Dostałam wyraźne rozkazy przedostania się do miasta, a Shee ani Ameyuri nie wspominały nic o Liściu...

- Skąd mam mieć pewność, że nie jest to jedno wielkie genjutsu, a gdy tylko przyprowadzę tu oddział zginiemy wszyscy śmiercią tragiczną? - powiedziałam ironizując, a doczekałam się jedynie parsknięcia. Dobrze wiedziałam, że nie znajduje się w żadnej iluzji, lecz byłam ciekawa jego odpowiedzi.

- Wy naprawdę nie macie we tej Mgle niczego innego do roboty, niż podejrzewanie siebie nawzajem o zdradę... - mruknął jakby z wyrzutem - koniec końców jednak mi się to podoba – co za człowiek. No jak baba w ciąży. Raz tak, raz nie. Z kim ja pracuje...

- Zgadzam sie, lecz musimy stacjonować w pewnym mieście znajdującym się niedaleko - odparłam lekceważącym tonem. Gra nadal trwa, ne?

- Podoba mi się ten układ - miałam wrażenie, że teraz w jego głowie pracują tysiące trybików, a za chwilę z uszu wyleci para.

- Daj mi dziesięć minut, a zjawie się tu z oddziałem.

- Dobrze. Więc do zobaczenia niebawem - nie odpowiedziałam mu, znikając w kłębie dymu, aby pojawić się w swoim obozie. Kilka sekund później zjawiła się moja obstawa, a ja odwołałam potwory, które w sumie przywołałam jedynie dla lepszego, pierwszego wrażenia.

- Macie minutę, aby się spakować. Gdy zacznę liczyć do trzech, macie ustawić się w szyku numer dwa!

Jeszcze jako dzieciak w Akademii musiałam kuć się na pamięć wszystkich tych pieprzonych ustawień, szyków, komend. Niby jesteśmy wioską bez władzy, niby każdy robi co chce, lecz w takim razie po co adepci uczą się tej całej teorii? Minuta upłynęła, a ja zaczęłam odliczać.

- Jeden! - szeregi i kolumny były już lekko widoczne, lecz nadal pozostawały tam dziury - Dwa! - pustki prawie zostały zapełnione - Trzy! - podręcznikowo powinno być tu teraz cicho jak makiem zasiał, ale...

Usłyszałam ciche płakanie. Ruszyłam w stronę dźwięku i już miałam w zasięgu wzroku małą dziewczynkę. Dorosły mężczyzna stojący obok, widząc  mnie już podnosił rękę, aby uderzyć dziecko, bo "zakłócało ciszę po wydanym rozkazie", a w sumie odstępstwa od normy były niedopuszczalne. Widziałam jak jego dłoń zaraz spotka sie z policzkiem dziecka, a coś w środku mnie nie pozwoliło do tego dopuścić. W ułamku sekundy wzięłam do rąk flet i zatrzymałam ruchy shinobi pozostawiając mu świadomość.

- Ani mi się waż – warknęłam, przestając grać, gdy on oniemiały stał patrząc na mnie szeroko otwartymi oczami. Szybko podeszłam do dziewczynki, która miała na nodze dużą ranę, z której obficie lala się krew. Kompletnie nie znam sie na medycynie...

- Ty - rzuciłam w stronę ninja, który przed chwilą chciał uderzyć dziecko - będziesz niósł ją na plecach. Nie obchodzi mnie twój plecak.

- Chyba żartuje...

- Nie żartuję - syknęłam przystawiając mu kunai do szyi - jeszcze jakieś obiekcje? - mężczyzna przełknął ślinę, przez co lekko skaleczył się w okolicach gardła nadziewając się na moje ostrze - tak myślałam. Za mną!

10 minut później

- Kiri chyba zawsze słynęło z punktualności i dokładności, a wszystkie swoje zadania wykonywało -  subtelnie... - gdy tylko się pojawiłam Orochimaru nie oszczędził mi kąśliwej uwagi na powitanie.

- Nie twój interes...

- Heh - westchnął patrząc na swoich ludzi.

- Jesteś gotowy? - spytałam.

- Zawsze i wszędzie...

- Więc ruszamy.

I zerwałam się do biegu. Nie byłam pewna czy mężczyzna wie, gdzie znajduje się to miasto. Ja byłam tu już nie raz, więc je kojarzę, ale za cholerę nie mogę przypomnieć sobie jego nazwy.

- Ładnie to tak zostawiać mnie z tyłu? – mruknął, doganiając mnie.

- Nadmieniam, że to nie ja chciałam tego spotkania.

- Dobra, już dobra. Złość piękności szkodzi, a to, że nie masz czym szarżować, to już inna sprawa, dziewczyno...

- Mam imię jakbyś nie zauważył – prychnęłam, puszczając mimo uszu jego obraźliwą obelgę.

- Kobiety... - spiorunowałam go wzrokiem - okej, okej Rino Imai.

- Ty to robisz specjalnie, gadzie - odparłam. Czuję, że nasza gra trwa, a ja nie lubię  przegrywać,  z reguły mi się to nie zdarza. No chyba, że "walczę" z Sheeiren. Wtedy jestem zwykle na straconej pozycji. Zawsze, ale to zawsze ona ma rację i to zawsze wyjdzie na jej. Można się do tego przyzwyczaić...

- Ale o czym mówisz, dziewczyno? Ehhh, Rino? - to nie był przypadek... Nienawidzę gdy ktoś zwraca się do mnie w ten bezosobowy sposób...

- Zajmij się sobą, gadzie - warknęłam. Jego towarzystwo aż zrobiło się uciążliwe...

- Mam ultimatum.

- No?

- Ja nie mówię do ciebie dziewczyno, a ty do mnie gadzie - przez chwile udawałam, że się nad tym zastanawiam co lekko pogorszyło mu nastrój, a ja poczułam ten demoniczny rodzaj satysfakcji.

- Niech będzie - gdy to usłyszał znów się oblizał w ten swój obleśny sposób, a mi załączył się odruch wymiotny.

Nie wiadomo czemu przed oczami stanął mi Mangetsu. Mimowolnie zrobiło mi się cieplej na sercu, na myśl o Hozuki’m. Kocham się w nim od dziecka, ale nigdy nie miałam odwagi mu tego powiedzieć. Przełamałam się dopiero przed wyruszeniem z Kiri. Nie był zbyt zaskoczony, a raczej ulżyło mu, że to nie on musiał powiedzieć to pierwszy, na co ja go tylko wyśmiałam. A byłoby tak pięknie. Dlaczego musiałam urodzić się akurat we Mgle?

- Ty z natury uśmiechasz się sama do siebie? – rzuciłam Orochimaru ostrzegawcze spojrzenie.

- Zajmij się sobą.

Nie tak wyobrażałam sobie wojnę. Myślałam, że wszystko skończy się na jednej bitwie, gdzie Suna rzuci się na nas niczym wygłodniałe psy na kawałek mięsa i, że cała ta farsa szybko się zakończy, a tu dopiero pierwszy dzień, a już tyle się działo. Pierwsze starcia, pierwsze rany za nami. Chyba wyolbrzymiłam potęgę Piasku. Siebie postawiłam na przegranej pozycji, biorąc jedynie pod uwagę możliwość obrony i to był mój błąd. Musimy przetrwać cały jutrzejszy dzień w tej wiosce, a potem ruszyć do Wodospadu, aby był jakąś godzinę wcześniej. Jak Sheeiren wróci, ustalimy wszystko dokładnie…

Pięć godzin później

Jak się okazało wioska wcale nie znajdowała się tak blisko, jak mi się wydawało. Podczas podróży musieliśmy stanąć kilka razy, aby ludzie nie padli nam z wycieńczenia.

- Daleko jeszcze? – Orochimaru nękał mnie tym pytaniem od co najmniej godziny. Po pierwszych trzech razach zaczęłam go ignorować… - no to daleko jeszcze, czy nie? – jak z reguły trzymam nerwy na wodzy, to w tym momencie miałam wrażenie, że zaraz nasz oddział będzie miał o jednego członka mniej…

- Mógłbyś dać już spokój… - odezwał się Hatake Sakumo, którego  poznałam w międzyczasie.

- Jestem za – poparła go Suiren.

- Czy wy właśnie zarzuciliście mi, że jestem uciążliwy?

- Tak! – wrzasnęli wszyscy, co wywołało nawet uśmiechy na twarzach co niektórych.

- No wstydzilibyście – fuknął i odwrócił głowę w drugą stronę.

- Orochimaru – mruknęłam – Orochimaru – powtórzyłam – GADZIE! – wrzasnęłam, mając nadzieję, że tym razem zwróci na mnie uwagę.

- Dziewczyno? – syknął, a w jego wykonaniu wyglądało to nawet dość naturalnie.

- Weź zwróć swój narzekający w kółko łeb o dziewięćdziesiąt stopni w prawo…

 - I? - w tym momencie Hatake plasnął się wewnętrzną stroną dłoni w czoło. Co to do cholery znaczy? To już nie pierwszy raz, jak ktoś z Konohy tak robi…

- I trochę w dół… - on namiętnie wpatrywał się w dal, a ja podniosłam do rękę do góry – stać!

Ludzie jak jeden mąż zatrzymali się w miejscu, a my dowódcy prowadzący tę całą hałastrę na zboczu klifu.

- Fiu fiu fiu – Orochimaru wyraził właśnie swoją aprobatę, gdy wszyscy inni po prostu w ciszy podziwiali piękny widok, rozpościerający się przed nami.

- Jeszcze kilka minut i będziemy na miejscu – mruknęłam – ruszamy! – krzyknęłam, aby wszyscy mnie usłyszeli, a w odpowiedzi dostałam potwierdzający ryk shinobi z Liścia. Kątem oka widziałam, że moi ludzie patrzą się na nich dość dziwnie, bo z reguły my zachowujemy ciszę, czego nie można powiedzieć o naszych kompanach…

Z daleka nie widziałam, czy miasto jest zamieszkane, czy opuszczone. Lecz gdy się już zbliżyliśmy… Brama wioski była wyłamana. Nigdzie nie świeciło się światło, a cisza wręcz przytłaczała. Ponownie kazałam się wszystkim zatrzymać. Orochimaru spoważniał, patrząc na mnie przenikliwie, po czym pokiwał głową w stronę wioski. Potaknęłam i razem ruszyliśmy do bramy. Wszędzie widać było piasek lub jakiś złoty pył, który zawadzał mi w nozdrzach. Już na wstępie lekko przerażona podeszłam do tabliczki z nazwą miasta. Litery zasłaniał piasek, więc delikatnie przetarłam ją dłonią. Zdążyłam jedynie przeczytać jej zawartość, bo od razu po tym spadła na ziemię, łamiąc się na dwie połowy. W tym samym momencie tysiące czarnych ptaków poderwało się do lotu, zasłaniając mi na chwilę i tak ciemne już niebo. Popatrzyłam na Orochimaru, który również nie był nastroju do żartów i powiedziałam.

- Samarkanda wita.

***
Orochimaru


Suiren


Junsai


Ganryu


Hatake Sakumo 


 ***

Dum dum duuuum!
Ohayo!
Przepraszam, przepraszam, przepraszam...
Wiem, że długo mnie nie było i tutaj i na "Kyodai", lecz mam nawet swoiste wyłumaczenie...
Ponieważ, bikoz, tudzież tak przyadkiem w ten weekend miałam Mistrzostwa Europy w Oyama Karate i no cóż, no ... hmmm ... wygrałam. A przyznam się, że myślałam, iż walki będą cięższe...
Dobra, koniec o tym!
Samarkanda to miasto, które naprawdę istnieje, a znajduje się w Azji. Całkiem możliwe, że zaczerpnę kilka faktów i wczepię je do "Anaty". Może niekażdy to zauważył, lecz staram się pisać wszystko zgodnie z fabułą Naruto. Mnóstwo czasu spędziłam na umiejscowieniem wszystkiego w czasie, na postaciach. Każda wioska ma oddzielny folder, pogrupowane dokumenty, itd... lecz ... Kishimoto zniszczył mi marzenia, zdradzając to, że Kiri porwało Rin, chcąc wsadzić w nią demona Utakaty, co znaczy, że ten nie powinien żyć. Czyli po prostu jeden wielki zonk. Nie wiem, co zrobić z tym faktem...

Rozpisałam się trochę, a tak nie miało być...
Proszę regularnie oglądać galerię! Rina cały czas produkuje nowy obrazki!!

Na sam koniec chciałam was zaprosić na bloga, który ma bardzo mało odsłon i czytelników, a jak dla mnie jest świetny. Jest to jeden z dwóch blogów nienarutowskich, które czytam i naprawdę jest wart spędzenia kilku minut na przeczytaniu go.
Tak, yhym. To chyba wszystko.
Trzymajcie się ciepło, a ja mykam na kolejne treningi i ... mam dziś bal gimnazjalny!
Módlcie się za mnie, żebym nie zabiła się w szpilkach xD
Bywajcie!


8 komentarzy:

  1. niczym od reszty odcień shinobi z Liścia - odzień


    Łah! Podoba mi się ten rozdział, bo... *bębenki w tle* Bo w końcu Rina przemówiła xdd Tak, jestem dumna z poniekąd mojego tworu ^_^

    Powtarzam po raz etny: Ty umiesz opisywać romantyczne sceny! Ja wyczuwałam tą aurę między Utakatą, a Shee'.
    A co do Rin; znasz moje zdanie na ten temat, ne?

    I teraz takie coś ode mnie:
    Chcecie poznać Sheeiren bliżej?
    Głupia, niemyśląca, lewacka idiotka - czujecie banię, gadać z nią codziennie? Ludzie, ona niszczy psychę, uwierzcie na słowo...
    Wspominałam, że jest lewackim ścierwem i, że i tak nie porucha? :D

    Tak, to już koniec mojego wywodu,
    PS Daj mi jakąś scenę z Mangetsu, wspomnienie może być, cokolwiek - mi też się coś od życia należy xdd

    Czymiej się <3

    OdpowiedzUsuń
  2. Super rozdział *.*

    Pozdrawiam i czekam na następny ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. Ouuuu bal gimbazjalny? *.* To coś jak komers? U mnie było całkiem fajnie pomijając fakt, że mieszkam na Śląsku i leciało gówniane disco polo ;__;
    Jest i mój Orochi! Fajnie go wykreowałaś! Coś wyczuwam, że Samarkanda będzie może przejęta przez shinobi Piasku? Albo tylko ją zniszczyli?
    Słodko między Shee i Utakatą, niech się sobą nacieszą, no bo wojna no :D
    Czekam na jakąś taką mega bitwę, z krwią, flakami i mnóstwem trupów *.*

    Pozdrawiam, buziaki ;3

    OdpowiedzUsuń
  4. Ten komentarz został usunięty przez administratora bloga.

    OdpowiedzUsuń
  5. Finally! *-* Myślałam, że już się nie doczekam xd
    Wygrałaś Mistrzostwa Europy w Oyama Karate? :O Kurwa, dziewczyno, moje gratulacje!!! :D *podchodzi z szerokim bananem i potrząsa energicznie jej ręką* No i mam nadzieję, że bal ci się udał xd
    No dobra, czas przejść do rozdziału ;> Nawet nie wiesz, jak się ucieszyłam, gdy zobaczyłam, że coś napisałaś xd Tak pięknie długi rozdział *-* Powiem ci, że miałam nadzieję na trochę więcej Utakaty i Sheeiren. Mam nadzieję, że nie wzięłaś sobie do serca tamtych komentarzy i pobawisz się jeszcze w romantyczną :3 Tak ładnie prrrroszę…
    Bardzo, bardzo podoba mi się w głównej bohaterce to, że jest taka odpowiedzialna, wiesz, że potrafi zrezygnować z miłej chwili, bo wie, że w jej oddziale są dzieci i wgl… Cenię takie postacie xd A Rina, jak słodko się troszczy i martwi o siostrę *-* Niezły pomysł z tym pisaniem z jej perspektywy, ta bohaterka też nieźle ci wyszła ;) Taka zdecydowana, nie da sobie w kaszę dmuchać. Hahaha, pokochałam jej ‘grę’ z Orochimaru, bardzo dobrze, nie dała sobą pomiatać xd Albo wtedy gdy zgasiła Harivę… „Jesteś wspaniałym kawałkiem śmiecia, Hariva” – genius <3
    Heh, ja Orochimaru ciągle pytał, czy daleko jeszcze to mi się automatycznie z Osłem ze Shreka skojarzył ;>
    No nie powiem dosyć tajemniczo i niezbyt przyjemnie przywitała ich Samarkanda. Kolejna nazwa, która mi się kojarzy, ale tym razem ze smarkaniem xd Aaaaale, to nic :3
    No nic, czekam z niecierpliwością na kolejną notkę, no i mam nadzieję, że na ‘Kyodai’ też szybko się coś pojawi *-*
    Weny życzę i pozdrawiam serdecznie ;*

    OdpowiedzUsuń
  6. Rozdział zaje... świetny ^^ Jak zwykle mnie zaskoczyłaś i z niecierpliwością czekam na ciąg dalszy ;d
    Zauważyłam kilka błędów, ale każdemu może się zdarzyć :)
    Pozdrawiam, Miharu :*

    OdpowiedzUsuń
  7. Oroś <3! Jestem chyba jedną z nielicznych osób, które lubią tego gada, więc ogromnie się cieszę, że jego postać się pojawiła. :D No i romantyczne chwile z Utakatą się skończyły, niestety... Teraz sidła wojny, ukażą swoją siłę, a cierpienie zajrzy w oczy bohaterkom.. Ciekawi mnie również to miasto Samarkanda, czyżby Wioska Piasku pozostawiła tam już swoje oddziały? No nic, czekam na kolejny rozdział i życzę weny.
    OGROMNE GRATULACJE DZIEWCZYNO, JESTEŚ WIELKA! W końcu wygrać Mistrzostwa Europy to nie lada wyczyn. :D
    Pozdrawiam cieplutko! ;3

    OdpowiedzUsuń
  8. Słuchaj było kilka błedów, co nawet ja zauważyłam. Niezła jestem. Przechodzac do rozdziału. Lubię tutaj Orochiego. Serio go lubie. Wgl było teraz duzo Riny, a tylko na poczatku Shee. To nie znaczy, ze mi się nie podoba. Podobało mi sie i to bardzo, bo ta historia jest zupełnie inna, niż inne (?) wut wut? nieważne jednak.
    Konfrontacja z Suną. Tak czy inaczej stoje po ich stronie, chociaż nie chce by poumierali z Konohy i kiri. Masz to jakos rozwiazac, zeby nie wyszło, ze Suna jest jakas słaba. Bo nie może tak być.
    No to ten tego. Koniec. Kropka.
    Dobra błędy mam w tym komentarzu, ale nie chce mi się tego ogarniać.

    OdpowiedzUsuń