sobota, 10 sierpnia 2013

Rozdział VIII

Człowiek w życiu kieruje się własnymi priorytetami, które nie powinny ulegać zmianom. Z biegiem czasu można ustalać sobie nowe cele, ale nie priorytety. Co lub kto jednak zmusza nas do tego?  Nie zrobilibyśmy tego z własnej woli, bo byłoby to kompletnie pozbawione sensu. Więc? W moim przypadku to wojna jest główną przyczyną. To ostatni dorzucony kamień, powodujący lawinę zmian.

Kiri uczy życia. Od samego początku nikt nie posiada taryfy ulgowej. Kiedyś ktoś narzekał, płakał, czy krzyczał, lecz i tak zawsze spełzało to na niczym. Potem, ktoś doszedł do wniosku, że lepiej chować się w cieniu i obserwować wszystko z ukrycia. W ten sposób można dowiedzieć się o wiele więcej, tym samym nie będąc w centrum uwagi, bo gdy ktoś pierwszy i ostatni raz wychylił się, został bardzo szybko i brutalnie przywrócony do porządku, przez co już więcej nie popełnił tego błędu. Właśnie przez to, ktoś zmienił styl życia, aby móc spokojnie funkcjonować w wiosce, tym samym nadal robiąc swoje. Lecz przeznaczenie kogoś dopadło i ktoś został wysłany na wojnę, po czym dano mu dowództwo, czyli coś, czego najmniej się spodziewał. Tym kimś jestem  ja.

Pomimo tak małego upływu czasu, już czuję, że się zmieniłam i wcale mi się to nie podoba. Ten brak współczucia, wyrzutów sumienia, gdy patrzyłam na ciała zamordowanych przez siebie ludzi. Już mnie to nie przeraża. Widok krwi nie przyprawia o mdłości, a zbezczeszczone ciała nie wywołują litości – przynajmniej nie w takim stopniu, jak z początku. Jeśli jedno z tych uczuć się uaktywnia, to tylko na krótką chwilę, ale wtedy wszystko jest nie do zniesienia. Łatwiej jest tego nie widzieć, omijać trupy, nie patrząc pod nogi, bo w końcu nie ma tego, czego nie widać. Wystarczył jeden dzień...

Spacerując wcześniej po obozie, dostrzegłam już pierwsze braki w swoim oddziale. Straciłam jedną czwartą moich ludzi, co nie tylko nie idzie mi na rękę, lecz pewnie będę musiała tłumaczyć się jeszcze Ameyuri, a ta świadomość kompletnie mi nie pomaga – wręcz przeciwnie. W sumie połączenie sił z Konohą było dobrym posunięciem. Nie chcę, aby ta wojna skończyła się dla Mgły tak jak pierwsza, więc każda pomoc się przyda. 

Gdy byłam mała uwielbiałam słuchać opowieści matki. Ciekawiły mnie i fascynowały, a obrazy malujące się w mojej głowie tylko ubarwiały te historie. W wieku może sześciu lat Vayla poświęcała mi dużo uwagi, była prawdziwą matką – troskliwą i opiekuńczą. Oczywiście do czasu. Z przeciwieństwem do Riny, dla mnie ona kiedyś była kimś bardzo ważnym i szanowanym. Lecz razem z mijającymi latami wszystko zaczęło się psuć. Siostra zawsze chowała się w pokoju, nie chcąc z Vaylą nawet rozmawiać, co mnie w sumie nie dziwiło. Jako dziecko domagałam się uwagi. Dopóki nie dostałam tego, czego chciałam, potrafiłam męczyć kogoś do usranej śmierci. Rina po prostu nie była dostatecznie uparta. Z łaski na uciechę więc siadała czasem ze mną i śpiewała. W tych momentach siostra dogrywała partie na flecie ze swojej sypialni. Na dole dźwięk instrumentu był trochę przytłumiony, ale nikomu to nie przeszkadzało. Chciała być częścią „rodziny” na swój, pokręcony sposób.

Myślę, że matka była kiedyś inna. Widać było to w momencie, gdy umierając wyznała nam prawdę, burząc tym samym mury, które kiedyś wokół siebie zbudowała. Tego też pewnie nie zrobiła bez powodu. Ktoś umyślnie, bądź nie, ją do tego zmusił. Też pewnie snuła marzenia na przyszłość, ale nie miała wystarczająco dużo siły, aby o nie walczyć. Poddała się zmianom, stając się innym człowiekiem. Nie chcę taka być. Pomimo wszystko muszę pozostać sobą. Chcę trzymać się tego w co wierzyłam i o czym marzyłam. Boję się jednak, że nawet nie będę wiedziała, kiedy stoczę się na moralne dno. To wnioski są zbyt dołujące na dziś… Pierwszy widok Samarkandy coś we mnie zniszczył. Może szok był zbyt wielki? Jestem zbyt słaba, zbyt słaba, aby walczyć o siebie – i to jest straszne.

Siedziałam na wielkim kamieniu przed bramą wioski, śpiewając po cichu kołysankę matki. Za plecami miałam Samarkandę, a sama podziwiałam dolinę, która przez chwilę stała się troszkę widoczna – w Oddziale Maskującym właśnie następowała zmiana warty. Wstałam i powolnym krokiem zaczęłam kierować się do drugiej bramy. Po głębszych oględzinach okazało się, że do wioski prowadzą trzy bramy, a ona sama zbudowana jest na planie koła.

Minęłam część swojego oddziału, który zasalutował na mój widok. Odpowiedziałam tym samym gestem i dalej szłam wydeptaną przez ludzkie stopy ścieżką. Nie wiem, jak powinien zachowywać się dowódca, gubię się. Mam już dwa realne powody, wobec których otrzymałam to tymczasowe stanowisko. Numer jeden to brak doświadczonych żołnierzy, prócz kilku wyjątków. Numer dwa to słaba władza Mizukage. Yagura jeszcze nie zdążył posiąść wszystkiego co zamierzał. Mam jedynie nadzieję, że jego dalekosiężne plany nie przewidują kolejnych, niekorzystnych zmian dla mieszkańców Mgły. Nam też należy się wolność i chociaż namiastka normalności.

Kopnęłam kamyk, który sam nawinął mi się pod nogę. Odbił się on od murów wydając charakterystyczny, głuchy dźwięk, który chcąc czy nie, popsuł urok mojej kołysanki. Westchnęłam, cichnąc. Uniosłam nagle głowę, bo moją uwagę przyciągnął pojedynczy, krótki gwizd. Odwróciłam się w tę stronę, a na najwyższej gałęzi pobliskiego drzewa ujrzałam Utakatę. Chłopak energicznie do mnie machał, a ja uśmiechnęłam się lekko – dotrzymał obietnicy, jest blisko. Nagle z jego strony wyleciało senbon, wbijając się pod moje nogi. Schyliłam się, dostrzegając tam karteczkę.

„Natrafiłem na pierwsze ślady ANBU, już mnie szukają. Yagura nawet podczas wojny nie daje mi spokoju. Muszę się gdzieś ukryć, niestety nawet ty nie możesz znać miejsca mojego pobytu. Podsłuchałem jeden patrol i dowiedziałem się kilku istotnych faktów, które bardzo dały mi do myślenia. Nic już nie będzie takie samo, Sheeiren. Wszystko się zmieniło i to już drugiego dnia. Odezwę się, kiedy tylko będę mógł.
Kocham Cię, Utakata.”

Przełknęłam głośno ślinę, lecz po chwili pokiwałam twierdząco głową, a on ostatni raz pomachał mi na pożegnanie. Wyjął rurkę i wydmuchnął jedną bańkę, po czym zniknął pomiędzy drzewami. Czekałam aż bańka przyfrunie do mnie i tak też się stało. Zniknęła dopiero, gdy dotknęła mojej lewej piersi. Również przyłożyłam rękę do serca, tam, gdzie pozostał ostatni ślad po Utakacie.

Ruszyłam już prosto do obozu. Choć wiem, że wojna dopiero się zaczęła, moim celem jest jak najszybciej ją skończyć. Weszłam przez Drugą Bramę, gdzie droga również została już oczyszczona. Wszystkie nasze summony całą noc i ranek pracowały w pocie czoła, aby tego dokonać. Większość trupów z całej Samarkandy została przeniesiona niedaleko Trzeciej Bramy, gdzie palone są „żywe stosy”. Oddział Maskujący idealnie się spisuje, ponieważ z raportów obserwatorów jednoznacznie wynika, że nigdzie nie widać dymu. Jedyne co może nas zdradzić, to zapach. Boję się jedynie, że jeśli Utakacie udało się przemknąć obok straży, komuś innemu też dopisze szczęście i podejdzie nas od tyłu…

- Ohayo, Imai-sensei! – odwróciłam się na dźwięk swojego nazwiska i zobaczyłam zziajaną dziewczynkę, która miała może jedenaście lat.

- Tak? – spytałam, nie zatrzymując się, nadal kierując się w stronę dziedzińca, próbując wymusić z siebie miły ton.

- Już niedługo będę zdrowa! – pomimo wypowiedzianych przed sekundą słów, na jej twarzy pojawił się grymas bólu, gdy uniosła chorą rękę do góry.

- To dobrze – odparłam.

- Myśli pani, że będę mogła walczyć? – z wzrokiem zbitego szczeniaka wywiercała dziurę w mojej twarzy. Dochodziły do mnie już odgłosy obozowej krzątaniny, więc tak czy siak, będę musiała ją za moment odprawić.

- Nie wiem, nie jestem medykiem, ale miejmy nadzieję, że wszystko będzie dobrze.

- Tak jest! – zasalutowała i puściła się biegiem na miejsce zbiórki.

Jak ludzie zabawnie reagują na słowo nadzieja. Wystarczy go użyć, a większość problemów znika, jak bańka mydlana. Modlę się tylko, aby cała moja przeszłość nie skończyła właśnie w ten sposób. Ale gdyby wszyscy żyli tylko nadzieją, dawno już nie byłoby ludzkości. Wszystko trzeba poprzeć czynami, bo nie ma innej możliwości, aby osiągnąć wymarzony cel.

- Uważaj, jak chodzisz paniusiu! – usłyszałam za sobą. Znów na moment odpłynęłam w świat swoich myśli, co jak zwykle przysparza mi jedynie kłopotów – eee! Mówię do ciebie! – tym razem otrząsnęłam się natychmiast.

- Nie pomyliło ci się coś, żołnierzu? – nawet nie odwróciłam głowy w jego stronę, a jedynie zaszczyciłam go spojrzeniem.

- Kantat, odpuść – odezwał się drugi głos, należący tym razem do Ganryu, faceta, który kiedyś mnie egzaminował.

- Niby czemu? Laska mnie kopnęła, przez co wylałem zupę – wrzasnął rozjuszony, unosząc ręce do góry – mam jej wybaczyć tylko dlatego, że ma dobry tyłek? – warknął, splunąwszy pod moje stopy.

- Odpuść, bo tego pożałujesz – odparł ciszej i nadal spokojnie Hariva. Ja jedynie stałam i przyglądałam się tej żałosnej scence z wyraźnym politowaniem na twarzy.

- Bo?

- Bo to…

- Sheeiren Imai, dowódca twojego oddziału – odpowiedziałam, zwracając się w stronę mężczyzny, który okazał się niskim grubasem z pryszczatą mordą, całą w zupie. Czasem się zastanawiam, jakim cudem takie wybryki natury funkcjonują jeszcze na ziemi. No dosłownie: jakim mnie Boże stworzyłeś, takim mnie masz.

- Przepraszam, Imai-sensei! – skłonił głowę, a jego dłonie zaczęły niebezpiecznie dygotać. Z przerażenia, czy z wściekłości?

- Myślisz, że to załatwi sprawę? Jesteś dla mnie nic nie warty. Twój żywot nie jest mi potrzebny do szczęścia  - warknęłam, kładąc ręce na biodrach. To jest straszne, ale podoba mi się ten strach w jego oczach. To jest władza… Nie powinnam się do tego przyzwyczajać, lecz pokusa jest tak silna… On spiął się na krótki moment i odważnie podniósł na mnie swój wzrok.

- W sumie nic nie możesz mi zrobić – odparł.

- Chyba się przesłyszałam – odpowiedziałam, podnosząc jedną brew ku górze.

- Uważaj – ponownie ostrzegł go Ganryu.

- W Kiri nie ma władcy. A walczę w szeregach wioski tylko i wyłącznie dlatego, że mam na to ochotę.

Rozejrzałam się dookoła. Zobaczyłam tylko jeden z wielu rozstawionych na polu namiotów, usytuowanych obok siebie. Skupiłam się na tym należącym do dwóch, rozmawiających ze mną mężczyzn. Z niezidentyfikowanym uśmiechem na ustach otworzyłam je, aby popłynęła z nich po chwili piękna melodia.

- Ten namiot zaraz zamieni się w proch,
Bo mamy teraz taki rok,
Gdzie wojna ma swój własny tok.
Nie podskakuj, bo się zmarnujesz,
A życia swojego na pewno nie uratujesz.

Zużyłam na to jutsu sporo chakry, bo nie wprawiłam się w tym jeszcze do końca, ale osiągnęłam zamierzony efekt. Namiot rzeczywiście zamienił się w proch, a mina Kantata całkowicie się zmieniła.

- Masz coś jeszcze do  powiedzenia? – spytałam zimnym tonem, nie dając po sobie poznać ogarniającej mnie satysfakcji. Spodziewałam się jakiegoś wybuchu złości, lecz mężczyzna jedynie zacisnął pięści, odwracając wzrok.

- A nie mówiłem? – powiedział gorzko Ganryu, pocierając dłonie.

- Żegnam i żeby było mi to po raz ostatni – odpowiedziałam po chwili ciszy, która zapanowała w promieniu kilkunastu metrów.

- Tak jest – obydwoje odpowiedzieli z ironią, ale puściłam to mimo uszu. Liczy się efekt.

Mijałam kolejne rzędy namiotów oraz jedzących nieopodal ludzi. Niektórzy mi się kłaniali, kolejni ignorowali, a ostatni obrzucali spojrzeniem pełnym pogardy. Nie muszą mnie szanować, w końcu jestem dla nich nikim. Nadal wściekła z powodu własnej bezsilności szłam przed siebie, przepychając innych. Po chwili wszyscy już schodzili mi z drogi.

- Nie zagalopowałaś się czasem Imai-sensei? – odezwał się Orochimaru, opierający się o ścianę dziedzińcowej kamienicy,

- Czy to twoja sprawa Hebi-sensei? – spytałam, zatrzymując się obok.

- Nie, ale…

- No właśnie – bezczelnie mu przerwałam, na co jego oczy lekko pociemniały.

- Rina cię szuka – warknął splatając ręce na klatce piersiowej.

- Od kiedy jesteście na ty?

- Od wczoraj – odparł pewnie. A miałam nadzieję, że chociaż się zmiesza.

- Apropo tego, co stało się przed chwilą – skutecznie przyciągnęłam jego uwagę, przerywając na chwilę – w Kiri tylko w ten sposób można uzyskać władzę. To nie jest przepełniona pokojem Konoha.

- Nie osiągniesz tym szacunku.

- Nie zamierzam – odparowałam – to strach kontroluje ludzi.

- Tylko na krótką metę.

- Nic innego nie jest mi potrzebne. Jestem tu tylko chwilowym dowódcą. Wiem, że powinno być inaczej, ale samemu niczego nie osiągnę.

- Na pewno znajdziesz sojuszników – odpowiedział, patrząc w niebo.

- Jak ty mało wiesz o życiu – popatrzył się na mnie, jak ciele na malowane wrota. Wiem, że zabrzmiało to komicznie, ale – o życiu w Kiri – sprostowałam – to kompletnie dwa inne światy. Nie masz pojęcia o tym, co tam się dzieje i życzę ci, abyś nigdy nie musiał tej wiedzy posiąść - po tych słowach odeszłam, zostawiając go samego.

Znów ruszyłam przed siebie, zastanawiając się nad wypowiedzianymi przed chwilą słowami. Najgorsze jest to, że niestety miałam rację. I właśnie dlatego, musiałam jakoś odreagować, teraz, natychmiast. Odejście Utakaty, dowództwo, sprawa z matką, która nie daje mi spokoju – to już za  dużo. Wystarczyły dwa dni, aby mnie wykończyć.

- Sheeiren – ktoś szturchnął mnie w ramię.

- Czego? – warknęłam, odwracając się w tę stronę.

- Wszystko w porządku? – spytała Rina, patrząc na mnie niepewnie.

- W jak najlepszym – minęłam ją już bez słowa i weszłam do swojego namiotu.

Przeszłam obok materaca i podeszłam do plecaka, z którego wyjęłam butelkę wody. Duszkiem wypiłam całą jej zawartość i opadłam na posłanie. Resztki ludzi z Drugiego Oddziału Pierwszej Dywizji przyłączyli się do nas. Dwudziestoosobową grupą podeszli pod bramę, cały czas pod okiem straży spotkali się ze mną. Na ich czele stał Mangetsu, który razem z nimi ocalał po bitwie ze Skałą. Powiedział nam wszystko co wiedział, a to przyznam bardzo nam pomogło. Gdy Rina jeszcze spała, wzięłam jego i Suiren, po czym razem z Konohą ustaliliśmy plan działania. Jeszcze dzisiaj musimy wyruszyć z Samarkandy i na noc osiąść w wiosce Takigakure, lecz ruszymy osobno. Tam dopiero później zastawimy pułapkę na wroga.

Nigdy nie przepadałam za ciszą. Ciążyła mi i przeszkadzała. Lecz ostatnio nie mam czasu, aby się odzywać. Ciągłe manewry wojsk i „co by było gdyby” zdecydowanie znajdowały mi zajęcie. Wstałam  i wyszłam z namiotu. Zamknęłam oczy i złożyłam potrzebne pieczęcie:

- Tu Sheeiren Imai. Za dwadzieścia minut wszyscy z Kiri mają stać za bramą wioski w szyku numer jeden, gotowi do wymarszu. Zabieramy ze sobą wszystkie rzeczy, już nie wrócimy do Samarkandy. Nie toleruję spóźnień.

Dezaktywowałam jutsu i już właśnie miałam się odwrócić, gdy mój wzrok przyciągnęło dwoje ludzi, a mianowicie Rina i Mangetsu, którzy całowali się pod jakimś pierdolonym drzewem. Wszystko mnie dziś irytuje. Gdyby to nie była moja siostra, to nie wiem, jak ta sytuacja by się skończyła. Prychnęłam wściekle i znów schowałam się w namiocie. Zdjęłam buty, aby stopy mi trochę odpoczęły i rozluźniłam pas. Czuję, że coś straciłam, coś bardzo ważnego. I mam wrażenie, że już tego nie odzyskam.

Nagle długie rękawy koszuli zaczęły mnie denerwować. To, że o wszystko się zaczepiają i wydają ten wkurzający dźwięk przy każdym ruchu. Natychmiast zrzuciłam z siebie bluzkę i wzięłam do ręki kunai’a. Odłożyłam go dopiero, gdy rękawy nie były już częścią bluzki. Szybko podeszłam do plecaka, skąd wyciągnęłam nitkę. Opuściłam głowę do dołu i pozwoliłam, aby włosy swobodnie spadły na ziemię. Objęłam je dłonią, po czym owinęłam je nitką. Zbędną resztę nitki obcięłam nożem, zawiązując wcześniej pęka. Odrzuciłam głowę do tyłu, poprawiając kucyka. To jest coś, czego w zwykłych okolicznościach nigdy bym nie zrobiła. To coś, co obiecałam Mei w imię wolności. W imię tego, że nie damy się uwiązać. Przegrałam, Mei, przegrałam.

- Heiki! – wydarłam się, rzucając butelkę w stronę wejścia.

- Tak? – dwunastoletni chłopak pojawił się w namiocie z przestraszoną miną.

- Masz napełnić to wodą. Za dwie minuty pełna butelka ma znaleźć się obok mnie. Ruszaj – dzieciak pospiesznie kiwnął głową i zniknął z mojego pola widzenia. Założyłam buty, a resztki bluzki schowałam do plecaka. Zwinęłam materac, również przywiązując go do bagażu.

- Proszę – Heiki pojawił się szybciej niż się spodziewałam. Położył butelkę pod moimi nogami, najwyraźniej na coś czekając.

- Zbierz trzy osoby ze swojego oddziału i  natychmiast zajmijcie się namiotami, zaraz wyruszamy -wzięłam bukłak do ręki i wyszłam na świeże powietrze, gdzie ludzie już się pakowali. Przemierzałam obóz szybko, nie chcąc się zatrzymywać. Ikemoto zawsze powtarzał, aby nie patrzeć wstecz.

Wyszłam przez Pierwszą Bramę i usiadłam na kolejnym wielkim głazie, których dookoła wioski jest  mnóstwo. Vayla nie żyje, Ikemoto też nie. Matka sama się o swój los prosiła, ale… nachodzą mnie teraz wątpliwości, co do śmierci sensei’a. Utakata gdy się spotkaliśmy był zadziwiająco spokojny, a ja wtedy nie miałam głowy do takich spraw. Odkąd pamiętam nasz mistrz nie był jedynie nauczycielem, kimś kto karze – tak właśnie wyglądał stereotyp w Kiri. On od tego odbiegał. Oczywiście testował nas w taki sam sposób jak wszyscy inni, lecz często w jego zachowaniu można było wyczuć nutkę zmartwienia, czy troski. Nie zastanawiałam się nad tym wcześniej, ale tak czy tak, dlaczego myślę o tym dopiero teraz?

Gdy byliśmy jeszcze mali i nieskażeni przez wpływy wioski pamiętam, że Utakata zawsze marzył aby mieć ojca. To był ten okres, gdzie każdy jeszcze bezpodstawnie sobie ufał, przed egzaminem na genina. Wtedy jeszcze wszystko było proste. Właśnie wtedy powiedział, że chciałby, aby Ikemoto zastąpił mu tatę. Nie wiedziałam o czym mówi, bo nigdy nie miałam ojca i nie wiem, czy chciałabym mieć. Nie wiem co to znaczy i już chyba nigdy się nie dowiem.

Pierwsi shinobi zaczęli się schodzić, tym samym przerywając moje rozmyślenia. Niech ich szlag. Posłałabym was wszystkich najchętniej do diabła. Ze sobą włącznie.

Dziesięć minut później wszyscy stali przede mną, ustawieni czwórkami. Po odliczeniu ludzi przeszłam na początek kolumny, wcześniej żegnając się z Orochimaru i potwierdzając nasz plan w Takigakure. Ruszyliśmy z początku marszem, aby spokojnie wyjść z doliny, z powrotem wrócić na klif. Gdy tam dotarliśmy zaczęłam biec, bez odwracania się za siebie.

Sześć godzin później.

Jest coś około godziny osiemnastej, czyli trafiliśmy prawie w punkt, bo Konoha powinna zjawić się tu dokładnie o dziewiętnastej. Cały czas biegliśmy lasem, czasem skacząc po drzewach. Podróżowaliśmy w absolutnej ciszy, nie chciałam aby cokolwiek zaburzyło mój spokój, nie dzisiaj. Starałam się nie prowadzić ludzi głównymi drogami, tak więc musieliśmy biec okrężną drogą, lecz opłaciło się to nam. Nikt nie doniósł mi o jakichkolwiek wykrytych szpiegach.

- Stać! – krzyknęłam, wzmacniając głos. Ludzie już trochę zmęczeni po tak długim biegu, nie stanęli w jednym czasie, przez co trochę powpadali na siebie, wywołując kilka sprzeczek – cisza! – wrzasnęłam, patrząc na oddział spod byka – nie mam nastroju do żartów – patrzyłam prosto w oczy każdego człowieka, którego miałam w zasięgu wzroku, przez co wiele z nich zmizerniało prawie natychmiast – chyba nie chcecie skończyć, jak Samarkanda – i Raiga, dodałam w myślach. Nie pojawił się w Samarkandzie, więc pewnie już się nie spotkamy. Po tych słowach już nie odezwał się nikt. Widziałam, że Rina patrzy na mnie przenikliwie, ale nie dałam się sprowokować i również spokojnie otaksowałam ją wzrokiem – tu, w tym lesie macie przystanek, lecz nie rozkładajcie namiotów, a tym bardziej nie traćcie czujności. Czeka nas dziś jeszcze walka, także najedzcie się i napójcie, abyście mieli siłę walczyć. Razem ze mną idą: Imai, Hozuki i Junsai. Wszystkie pilne sprawy macie zgłaszać do Suiren. Rozejść się!

Machnęłam ręką, a sama odwróciłam się do nich tyłem, wpatrując się w niebo. Westchnęłam cicho, gdy usłyszałam kroki za sobą, które przebiły się przed ogólne odgłosy takiej ilości ludzi.

- Sheeiren. Nie wiem co się dzieje, ale chyba musimy poważnie porozmawiać – Rina podeszła do mnie od tyłu, kładąc mi rękę na ramieniu.

- Ja już nic nie muszę – mruknęłam, ruszając do przodu, tym samym strącając jej rękę – chodźcie. Musimy trochę odejść, nie chcę, aby ktoś niepożądany to usłyszał – powiedziałam to, wiedząc, że reszta również do nas dołączyła. Przeszliśmy jakieś dwadzieścia metrów, po czym znowu się odezwałam – ja będę rozmawiać. Robicie za moją ochronę, czy coś w tym rodzaju. Macie mnie po prostu ubezpieczać. Muszę dogadać się z władzami tej wioski, aby użyczyli nam swoich terenów do zasadzki na Skałę. Może dojść do rękoczynów, także pilnujcie się.

Mangetsu i Rina rzucili sobie porozumiewawcze spojrzenia, a Junsai jedynie skinął głową. Zrobiłam kilka zwykłych kroków, po czym rzuciłam się do biegu. Wszędzie otaczały nas wysokie drzewa i dopiero po dwóch minutach znaleźliśmy się na drodze, prowadzącej do tawerny, czyli pierwszego punktu, do którego mieliśmy dotrzeć. Budynek był po naszej prawej, a z sekundy na sekundę stawał się coraz większy. Światła w nim paliły się, a i cicho też nie było. Czyli normalna, pijacka knajpa. Ja walczę o życie, zejdę ze stresu, a oni pewnie siedzą i chlają. A niech ich to!

Zamiast kulturalnie wejść przez drzwi, przedstawić się barmanowi i grzecznie zadać mu kilka pytań, ja kopnęłam z całej siły w te drewniane wrota, które z głośnym łoskotem upadły na ziemię. Nagle wokoło zrobiło się cicho. Gdy tylko kurz opadł, pierwsza przeszłam przez próg, a słychać było jedynie dźwięk moich obcasów uderzających o drewniane panele. Rozejrzałam się dookoła. Przestronne pomieszczenie, zbudowane całkowicie z drewna. Kilka obrazków spadło na ziemię, a ich los podzieliło również kilka kufli, rozlewając różnorodne trunki na podłodze. Nadal w ciszy podeszłam do najbliższego stolika, gdzie siedział całkiem przystojny blondyn ze wzrokiem zagubionym jak … Wzięłam z jego ręki kufel i spróbowałam tego, co było w środku. Gdy tylko dotarło to do moich ust, natychmiast wyplułam tę obrzydliwą ciesz przed siebie, czyli niestety prosto na przystojniaka.

- Gdzie jest barman?! – wrzasnęłam, głośno odstawiając naczynie na stolik.

- Tutaj – cichy, piskliwy głosik odezwał się zza lady, gdzie wystał jedynie kawałek jego łysego łba.

- Co za gówno tu podajesz? – syknęłam, zbliżając się do niego.

- To-to zwykły trunek zza morza, pani – jąkał się niemiłosiernie, jeszcze bardziej mnie tym denerwując.

- Trunek zza morza, powiadasz? – warknęłam, zbliżając swoją twarz do jego. On spuścił wzrok, tępo wpatrując się w plakietkę Kiri, zamieszczoną na moim pasie. Na ten widok pobladł jeszcze bardziej i autentycznie miałam wrażenie, że zaraz się posika. Złapałam go za koszulę i podciągnęłam do góry – albo dasz mi coś porządnego i zawołasz kogoś ze starszyzny wioski, albo zaraz ta twoja pijacka knajpa pójdzie z dymem. Zrozumiałeś? – ostatnie słowo, wypowiedziałam mu prosto do ucha.

- Hai – odpowiedział, energicznie kiwając głową, po czym znów zniknął za ladą. Jeszcze kilka dni temu nie posądziłabym siebie o takie zachowanie, a dziś przychodzi mi to z łatwością, jakbym robiła to od zawsze.

- Wracajcie do zabawy! – krzyknęłam, pokazując ręką koło – nie przeszkadzajcie sobie!

Moja „ochrona” znalazła się już tuż obok mnie, a po kilkunastu sekundach zaczęły się pierwsze szepty. Po minucie znów było głośno. Czas, gdy atmosfera znów się rozkręcała, oczywiście wykorzystała Rina.

- Pogrzało cię już do reszty, ty pusta pało? – warknęła, siadając obok mnie na jednym z wysokich krzesełek.

- Nie pouczaj mnie, Młoda  - odparłam, sącząc z kieliszka sake. Tak naprawdę jestem starsza tylko o dziesięć minut, ale kogo to obchodzi?

- Przestań pić, bo cię wyzwę od alkona – odsunęła resztę kieliszków w swoją stronę.

- A kij cię to powinno obchodzić – mruknęłam, szukając wzrokiem barmana.

- Nie znałam cię od tej strony.

- Ja siebie też nie.

- Działasz mi na nerwy dzisiaj.

- I vice versa.

- Jaki masz problem, co? – wstała i przybliżyła się, wykrzykując mi te słowa prosto w twarz.

- Nie twój zasrany interes! – też wstałam postępując krok do przodu.

- Jak nie mój to czyj?! – uniosła ręce do góry.

- Najpierw ogarnij swoje sprawy, a dopiero potem wpieprzaj się w moje! – uderzyłam wewnętrzną stroną dłoni o blat.

- Sugerujesz coś?!

- A żebyś wiedziała!

- Hej, hej, hej. Dziewczyny, spokojnie – pomiędzy nami znikąd pojawił się Mangetsu, odsuwając nas od siebie. Obydwie rzucałyśmy piorunami z oczu, w których było widać wyraźną chęć mordu.

- Przestań przynajmniej chlać, ludzie się patrzą – warknęła już cicho.

- Spróbowałam tylko. Nie mogę się upić – mruknęłam – jestem dowódcą – ostatnie zdanie zaakcentowałam dość sarkastycznie.

- Jak ci nie pasuje, możemy się zamienić – wiedziała, że tym tekstem wjedzie w moje ego. Jestem podenerwowana cały dzień, a ten jeden kielonek wcale tego nie zmienił.

- Nie zaczynaj, Rinka – zmrużyłam oczy.

- Bo co mi zrobisz, Shiren? – skrzyżowała ręce na piersi i gdy właśnie miałam odpalić jakąś ciętą ripostę do knajpy wbiegł zziajany barman.

- Nie żyją, nie żyją! – facet złapał się za głowę i latał bezsensu w kółko.

Junasai złapał go za kołnierz  i podciągnął do góry. Z racji, że mężczyzna był chyba karłem, shinobi nie miał z tym problemu. Tamten jedynie przebierał nogami w powietrzu, wyglądając żałośnie. Ludzie dookoła to sami mężczyźni. Niektórzy się śmiali, a niektórzy zrozumieli treść tego, co bełkotał barman, lekko blednąc. Gołym okiem widziałam, że on nie ma zamiaru się uspokoić, więc podeszłam i trzepnęłam go w tą zaślinioną mordę. Grubas od razu się otrząsnął i popatrzył na mnie ze zgrozą z dołu.

- Co mówiłeś? Bo chyba się przesłyszałam – schyliłam się do niego, opierając na kolanach.

- Aaaaa! – nagle wrzasnął jeden z mężczyzn siedzących za mną. Od razu znalazłam przyczynę jego wrzasku, a mianowicie jego dłoń przytwierdzoną do blatu kunai’em.

- Hm? – rzuciłam powolne spojrzenie Mangetsu, który wskazał wzrokiem na mój tyłek. No i wszystko stało się jasne. Chłopak uwielbiał w ten sposób bawić się ludźmi. Sądząc po minie Riny, mogę strzelać, że ona nie miała o tym pojęcia. Na naszych spotkaniach Hozuki jest przykładnym, kochającym starszym bratem, ale na misjach… Pokazuje się jego druga, mroczna odsłona. Pojawia się wtedy prawdziwy Mistrz Miecza z Wioski Krwawej Mgły – więc. Jeszcze raz i spokojnie. Co się stało?

- Wszędzie są ranni, ktoś krzyczał, że Kakuzu morduje wszystkich. Większość ludzi już nie żyje, prawie wszyscy  zginęli!

- I tylko dlatego się tak plujesz? – jeszcze dzisiaj rano, na pewno nie przewidziałabym takiego scenariusza na wieczór. A jednak, jak bardzo pozory mylą?

- A-a-ale…

- Skończ chrzanić – wyprostowałam się i machnęłam ręką – wychodzimy – omiotłam wzrokiem pomieszczenie po raz ostatni i wyszłam z lokalu, a zatrzymałam się dopiero na drodze. Z wioski rzeczywiście dochodziły krzyki, a przyznam się szczerze, że opcja domów bez mieszkańców jest mi bardziej na rękę.

- Co teraz? – spytał Hozuki, delikatnie pocierając rękojeść swojego miecza.

- Jesteśmy w drużynie Kakuzu, Kakzu, nieważne. Jeśli wszystkich morduje, ma do tego powód, a wyludniona wioska bardziej nam pasuje. Jeśli będzie podskakiwał, jego też wykończymy.

- Skąd będziemy wiedzieć, który to? – spytał Junsai, poprawiając ochraniacze.

- Ten, który walczy przeciwko wszystkim – po tych słowach już miałam zacząć biec, gdy Rina złapała mnie za rękę.

- Poczekaj – mruknęła.

- Wy idźcie – powiedziałam do chłopaków, po czym zwróciłam się w stronę siostry – no?

- Kiedy to się stało? – spytała przybita.

- O czym mówisz?

- O tym, czym się stałaś – odparła, patrząc w bok.

- Wystarczył jeden dzień, teraz już dwa. Tutaj trudno jest zachować człowieczeństwo, kochana. W ten sposób jest o wiele prościej. Koniec z bycia „człowiekiem”, czas na bycie „maszyną”.

- Prościej nie znaczy lepiej.

- A czy ja mówię, że jest inaczej? – przekręciłam na chwilę głowę, po czym wyrwałam się z jej uścisku i popędziłam w stronę wioski.

Ona dołączyła do mnie po kilku sekundach. W biegu upewniłam się, czy wachlarze są na swoim miejscu, ale na wszelki wypadek wzięłam je do ręki już teraz. Biegłyśmy jakieś dwieście, może trzysta metrów, zanim dotarłyśmy do pierwszych domów. Mijałam pojedynczych, żywych ludzi, ale zmierzałam do źródła krzyków. Minęłam dwie ulice, wbiegając w trzecią. Domy już nie przypominały betonowej Samarkandy, lecz zwykłe domki jednorodzinne. Wskoczyłam na dach jednego z nich, aby mieć lepszą widoczność. Wszędzie byli ranni, a kilkanaście metrów ode mnie w ślepym zaułku walczyła piątka ludzi. Jeden na czterech. Z pewnością chodziło mi o tego jednego. Zeskoczyłam na dół, gładko lądując na kuckach i pobiegłam w stronę walczących. Grupa zapędziła mężczyznę w kozi róg, lecz on nie wyglądał na przerażonego. Mimo to wyskoczyłam do góry, upadając na barki jednego z napastników, aby podciąć mu wachlarzem gardło. Rina w tym czasie wykończyła kolegę obok, który pod wpływem dźwięku fletu wbił sobie katanę w serce. Nasz cel znieruchomiał, gdy siostra kończyła z facetem numer trzy oraz, kiedy ja z pół obrotu kopnęłam, jak się okazało kobietę, która odbiła się od ściany z zamiarem kontrataku. Kucnęłam, przez co przeleciała nade mną, lecz stanęła na nogi. Podcięłam ją i kopnęłam tak, że poleciała do góry. Wyskoczyłam za nią i łokciem uderzyłam prosto w jej splot. Kunoichi upadła na ziemię z głuchym łoskotem i więcej się nie poruszyła. Otrzepałam sobie dłonie i popatrzyłam na zamaskowanego mężczyznę.

- Kakuzu, tak?

- Zależy kto pyta – odparł niskim głosem.

- Ohh yeah! – Mangetsu zeskoczył z tym okrzykiem z pobliskiego dachu, cały w skowronkach - no i to się nazywa walka!

- Mordowanie cywili? – mruknęła Rina.

- Od razu mordowanie – żachnął się – przyrzekam, że cywili nie tknąłem.

- Ta jasne…

- Mamy do ciebie pewną sprawę – odezwałam się już w stronę nieznajomego.

- Mianowicie?

- Potrzebujemy tej wioski, jako miejsce do postoju wojska oraz możliwość zastawienia pułapki na wroga. Eliminacja ludności, którą właśnie prowadzisz, chcąc nie chcąc pasuje nam, dlatego postanowiliśmy ci pomóc.

- Nie potrzebuję pomocy – fuknął – zostało mi jeszcze kilka domów, po czym więcej mnie tu nie zobaczycie.

- Czyli bez problemu możemy się tu zatrzymać? – spytałam.

- Jak najbardziej – odparł spokojnie, pakując miecz do pochwy.

- Tak z czystej ciekawości – przerwałam na chwilę – czemu mordujesz wioskę pełną niewinnych ludzi?

- A czego się nie robi dla pieniędzy?

Godzinę później

- No więc jak? - spytałam, opierając się o ścianę domu, który na chwilę obecną sobie przywłaszczyłam.

- Już ich znaleźliśmy. Są dwadzieścia kilometrów od nas, więc mamy maksymalnie półtorej godziny na ogarnięcie tego wszystkiego - odparł Orochimaru.

- Niech twoi ludzie trochę odpoczną, bo inaczej zajedziemy ich na śmierć. Przekaż wszystkim, że mają nie ruszać trupów. Już przemyślałam plan i myślę, że wypali.

- Pani "nowa ekspert" od działań wojennych? - spytał z kpiną.

- Zawołaj tutaj tego swojego Narę. Jest inteligentny i pewnie powie nam, czy ma to sens, czy nie - wyrzuciłam z siebie, po czym weszłam do środka po butelkę wody i bułkę. Ta świadomość, że jeszcze kilka godzin temu mieszkała tu szczęśliwa rodzina... Sheeiren przestań. Nie czas na wewnętrzne rozterki. Wyszłam na zewnątrz, gdzie stała już dwójka shinobich z Konohy.

- Słuchaj pani kapitan uważnie, bo pani kapitan ma plan - powiedział oficjalnym głosem Orochimaru, chcąc podjudzić mnie chyba już do granic.

- No? - ziewnął, chowając ręce do kieszeni.

- Wy macie dwusetkę ludzi, tak? 

- Dokładnie dwieście osiemnaście żołnierzy, dołączył do nas jeden pododdział.

- Okej, nas jest około setki, co daje prawie trzysta ludzi - łyknęłam wody.

- Tu nie może być prawie - mruknął Nara- wszystko musi być wyliczone.

- Nie pieprz głupot - fuknęłam - mamy przewagę w postaci zaskoczenia - ugryzłam kawałek bułki.

- Tak jest, księżniczko - odparł Shikaku, poprawiając kitkę.

- Księżniczko? - spytałam z ustami zapchanymi resztkami pieczywa.

- Nieważne - mruknął, a ja przełknęłam jedzenie.

- Moje oddziały zaszyją się w domach, w całkowitej ciszy, za to Konoha ogrodzi wioskę od strony lasu. Wiem, że południową część mamy całkowicie odkrytą, ale to właśnie tam umieścimy moich ludzi. A gdy Iwa całkowicie wejdzie do wioski, zajdziecie ich od tyłu.

- „Moim zdaniem, według mnie, kilka niedociągnięć jest.”* - powiedział Nara, wpatrując się w ziemię.

- Co chcesz przez to powiedzieć? - spytałam zimno.

- Czemu założyłaś, że całe wojsko wejdzie do wioski? - i w tym momencie moja taktyka poszła się kochać. Kuso!

- Hmpf. A czemu nie?

- Bo to mało prawdopodobne - jeszcze chyba nikt nigdy tak szybko mnie nie zgasił. Staczam się.

- Więc?

- Więc, więc... A co ja jestem? Tylko szarą, zwykłą główką...- zaczął pierdzielić nie od rzeczy, a w dodatku stykał palce wskazujące ze sobą, stwarzając obraz żałosnego faceta z kryzysem wieku średniego, a do tego było mu jeszcze chyba daleko.

- Nawet mnie nie denerwuj - pierwszy raz od dłuższego czasu to Orochimaru wtrącił do rozmowy swoje pięć groszy.

- Dobra już dobra... Załóżmy, że chcemy, aby wszyscy znaleźli się w tej wiosce, czyli trzeba ich jakoś zwabić. Jacyś chętni? - spojrzał po nas, lecz ani mi się śni grać roli przynęty. 

- Znajdę kilku ludzi do tej roboty - powiedziałam po chwili. Czemu nie wpadłam na to od razu?

- Okej, więc to mamy z głowy. Twoi ludzie mają udać zagubiony oddział, który „resztkami sił” będzie się bronił, a ostatnią możliwością przeżycia, będzie dla nich wioska. Dlatego też, ktoś krzyknie głośno i wyraźnie, aby Skała to usłyszała, że te domy to ich ostatnie schronienie. Wątpię aby Iwa przepuściła możliwość zabicia kilkoro ludzi Mgły obok nosa. Mamy jakieś 90% na powodzenie akcji. Gdy już oni znajdą się w środku, tak jak powiedziałaś, Konoha może zajść ich od strony lasu.

- A co z tymi 10% szans? – spytałam kąśliwie.

- Nie bierzemy ich pod uwagę. Jestem zbyt skacowany, żeby teraz o tym myśleć.

- Piłeś?! – wydarł się Orochimaru.

- A żeby to raz… - odparł smętnie Shikaku, z zamiarem odejścia.

- Wracaj tu, Nara! – wrzasnął Gad.

- Nie mogę! Uchiha i flaszka czekają! – krzyknął, machając ręką na dowidzenia.

- Więc mówisz, pijaków w oddziale masz – rzuciłam wrednie się uśmiechając.

- Jak ja ich zaraz dorwę… Nogi z dupy im powyrywam! – zacisnął dłoń w pięść, z czego aż się zaśmiałam – co się tak śmieszy?

- Życie Orochimaru, życie – mruknęłam, opierając się o ścianę. Złożyłam znaki i wyszeptałam – tu Sheeiren Imai. Przerwijcie dotychczasowe zajęcia i posłuchajcie mnie łaskawie przez moment – rozejrzałam się dookoła, gdzie ludzie zrobili dokładnie to, o co prosiłam – za plus minus godzinę, czeka nas walka z oddziałem Iwy. Plan wygląda następująco. My, Kiri, pozostajemy w wiosce w ukryciu, pomijając kilka wytyczonych jednostek. Czekamy, aż wróg złapie przynętę i wejdzie do wioski. Wtedy my uderzymy, a Konoha dołączy po kilku minutach, wyłaniając się z lasu. Macie wybić wszystkich. Ani Skała, ani Piasek nie wiedzą o sojuszu i przez najbliższy czas nie mogą się dowiedzieć. Żadnych świadków. Zrozumiano?

- Hai – odpowiedzieli jednym głosem.

- Wracajcie do zajęć – po tych słowach przerwałam jutsu, natrafiając na zaciekawione spojrzenie Orochimaru – coś nie tak?

- Ciekawe, ciekawe – mruknął, drapiąc się po brodzie.

- Wiem – odparłam, wchodząc do domu, aby chociaż chwilę odpocząć.

***

To nie powinno tak wyglądać. Już sam nie wiem co mam myśleć, przeraża mnie to. To, co stało się w Kiri, to, czego nie powiedziałem Sheeiren.

- Aaaaa! – zatrzymałem się na jednym z wielu drzew, opierając się o nie plecami i łapiąc za głowę. Skumulowałem chakrę w prawej ręce, po czym jak najszybciej położyłem ją na pieczęci, próbując opanować Rokubiego. Demon szalał w moim wnętrzu, nie chcąc dać mi wytchnienia. Przekręciłem dłoń w lewo, domykając barierę do końca. Głośno odetchnąłem, siadając. Oddech nie chciał mi się wyrównać, przez co nie mogłem złapać powietrza w dostatecznym stopniu, aby się uspokoić. Księżyc świecił już od dobrych kilku godzin, a ja przez cały ten czas biegłem, chcąc jak najszybciej znaleźć się w Tsuchigimo. Tam ANBU nie powinno mnie szukać.

Wziąłem do ręki rurkę, schowaną w kieszeni i wydmuchnąłem kilkadziesiąt baniek, które miały patrolować obszar dookoła mnie. Jeśli tylko kogoś wyczują, od razu to do mnie dotrze, a ja muszę chwilę odsapnąć.

Zamknąłem oczy, chcąc się zrelaksować, ale nie na długo. Od razu przeszły mnie dreszcze, a w głowie pojawił się obraz groty, skąpanej w czerwonym świetle i Ikemoto, który przygwoździwszy mnie łańcuchami do kamiennego stołu, zaczął grzebać w mojej pieczęci. Krzyk, ból, wściekłość i żal. ZDRADA! Zabiłem go, bo on chciał zabić mnie. Ufałem mu. Należał do dwóch osób, którym to ofiarowałem. Ta świadomość spadła na mnie, jak kubeł zimnej wody. Człowiek, który praktycznie mnie wychował, chciał mnie zabić, zabić, zabić, zabić. To słowo krążyło w moich myślach, nie chcąc dać spokoju. Znowu przed oczami pojawiła się grota, w uszach wrzaski, a w sercu ból. Stracił coś tak ważnego już na zawsze. On wcale nie chciał mi pomóc. Byłem dla niego tylko pojemnikiem. Mimo tego, że miał on w sobie swojego demona i wiedział, na jaki ból mnie narażał, zrobił to. Wiedział, do czego to prowadzi! A mimo to prawie pozwolił mi umrzeć.

Niech gnije w piekle.

***

Takigakure

Uchiha Fugaku 


Nara Shikaku




*** 
Ohayo!
Powróciłam, czy tego chcecie, czy nie ;3
Rozdział może nie jest pełen akcji, lecz wszystkie zamieszczone w nim przemyślenia są wprowadzeniem do kolejnych rozdziałów. 
Jak pewnie zauważyliście Utakata odszedł, ciekawe na jak długo, prawda? ]:->
Sheeiren zmieniła się drastycznie w tak krótkim czasie, a ja nareszcie mogę pokazać chowane wcześniej pazurki. Rzeź dopiero się rozpocznie ^^
Rina produkuje nowe obrazki, a ja zrobiłam gruntowny porządek na blogu. Nie wiem, czy zauważyliście, ale wszędzie są akapity, a i żadne literówki nie powinny mieć tu już miejsca. Naprawdę siedziałam nad tym mnóstwo czasu...
W tej notce pojawił się Kakuzu. Był tylko króciutkim wątkiem, lecz kiedyś w przyszłości to zaowocuje. Postaram się wprowadzić tu większość bądź wszystkich członków Akatsuki za młodu - może dać to ciekawy efekt w drugiej bądź trzeciej serii.
Mam nadzieję, że was nie zanudziłam, bo piszę tylko dla was. Nie wiem, czy znalazłabym w sobie tyle chęci, aby rozdziały pozostawiać na dysku samopas. Liczba wejść rośnie, przybywa obserwatorów - jest mi z tych powodów niezmiernie miło!
Powinnam zebrać się i napisać kulminacyjną notkę na Kyodai, ale nie potrafię. Nie wiem, kiedy cokolwiek się ta, ukarze.


ZAGLĄDAJCIE DO GALERII!

Bywajcie!


27 komentarzy:

  1. No! W końcu "oficjalnie" przeczytałam ten rozdział. Długi, długi, dłuugi rozdział ;3 W końcu nie czuję, że kończysz za wcześnie, a akurat w sam raz :D

    Napiszę (choć to doskonale wiesz), że nie mogę się doczekać tego prawdziwego ,,monester'a" a'la Sheeiren. No i oczywiście pewnego momentu w fabule - if you know, waht I mean xD

    A co mnie znowu rozpierdoliło? Owe ,,pierdolone drzewo" xD Nie ma to jak wyładowywanie emocji na biednych roślinach :p

    No i oczywiście skacowany Nara i wściekły Oroś <3

    Krótko mówiąc, zajebiście to zrobiłaś, Shiren (A tak a propos, to Rinka też była rozpierdalająca xD)

    Czołgiem! :3

    OdpowiedzUsuń
  2. Witaj, kochana ^^ Wybacz, że tak późno, ale u mnie nadrabianie blogów jest baaaaaardzo długim i przeciągającym się procesem :< W dodatku taka jedna książka, którą dopiero co przeczytałam, wciąż trzyma mnie w nieco smutnym, depresyjnym nastroju niezbyt sprzyjającym komentarzom :c Więc z góry przepraszam, jeśli komentarz będzie chujowy (a ostatnio tylko takie tworzę, więc…) ;_;
    Rzeczywiście, ten rozdział był bardziej nastawiony na przemyślenia. Na szczęście u ciebie nie czyta się tego nudno, wręcz przeciwnie :3 Strasznie podobał mi się wstęp, gdy Sheeiren opowiadała o kimś z Kiri, mówiła, jak się jego życie potoczyło i zmieniało pod wpływem różnych elementów, a na końcu powiedziała, że to o niej *-* Normalnie bosko wyszedł ci ten fragment <3
    No i do tego ta refleksja na temat jej matki, że kiedyś prawdopodobnie była inna i tak dalej, to mnie również ujęło, że Sheeiren zrobiła się taka dla niej wyrozumiała ^^
    No i pojawił się znowu Utakata! Szkoda, że na tak krótko i zaraz musiał znikać ;_; To mi złamało serduszko xd
    Łohohoh, Sheeiren zaskoczyła mnie tą swoją… no nie wiem, jak to nazwać. Bezdusznością? Bezlitosnością? Ten moment, jak spaliła namiot i… nie wiem, jak to nazwać, „delektowała” się strachem Kantata… Kurczę, widać, że ta wojna ma na nią duży wpływ, no ale na kogo by nie miała? No i poza tym – to Kiri xd A jaka Sheeiren władcza jest do tego! „Żegnam i żeby było mi to po raz ostatni” wow o.O Szefowa :D No i jeszcze to całe wymordowywanie wioski przez Kakuzu i ten spokój z jakim to przyjęła, jakby nic się nie działo… No nie powiem, jestem w lekkim szoku.
    A z tym irytowaniem się wszystkim, to świetnie dziewczynę rozumiem, też mam czasem taki dzień, że zabiłabym za chociaż jedno nie takie spojrzenie xd
    Hehehehe, Nara rządzi xd Nie no koleś jest genialny, no i jedyny który tak szybko gasi Sheeiren :3 Wojna trwa, ale chuj tam, dlaczego by się nie napisać z Uchihą? :D Zajebisty jest xd
    No nic, pozostaje mi czekać na kolejny rozdział, oby równie długi jak ten :3 Tradycyjnie, mnóstwa weny życzę, kochana <3
    Pozdrawiam ;*

    OdpowiedzUsuń
  3. Twoje blogi zostały dodane do katalogu. Na stronie głównej widnieje drobna reklama.
    Pozdrawiamy i życzymy dalszej weny w pisaniu.
    [blogobranie.blogspot.com]

    OdpowiedzUsuń
  4. O boże widzisz i nie grzmisz! Jestem wręcz przerażona, serrio wbijam tu tyle dni po dodaniu? Nic mi się nie wyświetliło na blogerze, a to podstępna szmata ;__; gdybym nie przeczytała twojej odpowiedzi na Kyodai nie domyśliłabym się, że opuściłam jakiś rozdział! Jeśli po kilku dniach nie będzie mojego komentarza to proszę informuj mnie o dodaniu nowości, bo to będzie wina blogspota ;3
    A teraz co do rozdziału:
    Ach jak ja uwielbiam te egzystencjalne, pesymistyczne przemyślenia Sheeiren. No i lubię każdą wzmiankę o życiu w Kiri, jest takie nietypowe.. jak w jakimś getcie, pod dyktaturą i wgl.
    Cholernie widać tą zmianę w Shee i w sumie po części zgadzam się z reakcją Riny, no ale cóż. Wojna, nie da rady inaczej.
    Super jest ta wzmianka o Kakuzu, no i nie mogę doczekać się reszty. Może jakiś mały Dei w szeregach Iwy?

    Pozdrawiam, buziaki ;3

    OdpowiedzUsuń
  5. Hej!
    Z tej strony Kompania Przysięgłych. Z przykrością informujemy, że Neifile, w której kolejce był Twój blog, odeszła z załogi. W związku z tym mamy dla Ciebie 3 opcje:
    1. Możesz zrezygnować z oceny;
    2. Możesz poprosić o przeniesienie do wolnej kolejki;
    3. Lub możesz poprosić o przeniesienie do kolejki innej Przysięgłej (proszę pamiętać o opisie, a w przypadku zablokowanej kolejki - zapytać).
    W przypadku braku odpowiedzi przez dwa tygodnie (tj. do 7.09 do godz. 20:00) blog zostanie usunięty z kolejek.
    Pozdrawiamy serdecznie,

    OdpowiedzUsuń
  6. Witam. Zabrałam się za pisanie recenzji Twojego bloga, lecz jako była oceniająca - nie mogłam powstrzymać się od wypisania "paru" błędów. I teraz pytanie - wolisz dostawać kolejno zbetowane rozdziały (na razie są trzy plus prolog, ale otworzony już mam czwarty), czy od razu wszystkie na raz?
    Pozdrawiam,
    Luna
    [blogobranie.blogspot.com]

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Witaj ;)
      Bardzo się cieszę z powodu, że nie mogłaś się powstrzymać, ponieważ jest to dla mnie miła niespodzianka.
      Jeśli już naprawdę zrobiłaś te cztery notki, to bardzo chciałabym je już otrzymać, aby jak najszybciej zniwelować błędy. Także czekam z niecierpliwością ;)

      sheeiren.imai@gmail.com

      Pozdrawiam.

      Usuń
  7. No i przeczytałam kolejny rozdział xD :D
    cóż Shee bardzo się zmieniła, tak bezduszna jest i nieźle pokazuje pazurki xD
    Coś czuję, że walki będą naprawdę emocjonujące ;) No i pan Nara na kacu, razem z Uchihą - kocham to normalnie xD
    Szkoda mi Utakaty trochę.. Bo naprawdę go polubiłam, ciekawi mnie co z tego wszystkiego ;D

    Pozdrawiam i WENY! ;)

    OdpowiedzUsuń
  8. Loooo panie, ale ten rozdział był w chuj długi. Stary chcesz mnie zamęczyć? Ja nie moge tyle czytać. Tak czy inaczej nie zmienia to faktu, że mi się podobał.
    Kocham cię, kocham cię, kochamcię kochamciękochamciekochamcie... Rzygam tęcza z cukierkami. Czy wszedzie teraz musi być coś o miłości... Masraka stary. No ale poprawiłaś się tym, że Sheeiren stała się bardzo fajną osóbką. XD.
    Na kacu, na kacu, nakacu, nakacunakacu... Jakaś aluzja, żaluzja? Ojj ty. Nara najwidoczniej nawet w czasie wojny znajdzie czas, aby się napić.
    No ostatni blog przeczytany, chyba trzeba się wziąć za swoje XD

    OdpowiedzUsuń
  9. Pod numerem 132 pojawiła się recenzja Twojego bloga.
    [blogobranie.blogspot.com]

    OdpowiedzUsuń
  10. Hej!
    Nominowałam Cię do Libster Blog Award. Więcej informacji tutaj:
    http://naruhinaacademy.blogspot.com/p/liebster-blog-award_19.html

    OdpowiedzUsuń
  11. Witam!
    Ocenialnia Oceny Opowiadań wystawiła odmowę Twojemu blogowi. Więcej informacji w poście na blogu. Proszę o zapoznanie się z nim, jeśli jesteś nadal zainteresowana oceną.
    Pozdrawiam ciepło,
    Angelika

    OdpowiedzUsuń
  12. Witam! Przypominam o konieczności wstawienia naszego linku lub buttonu, jeżeli chcesz, by twój blog został dodany do spisu.
    Pozdrawiam!

    http://lapidarium-narutowskie.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  13. Twoje zgłoszenie zostało zaakceptowane i opublikowane. Bardzo dziękuję za dołączenie swojego bloga do Lapidarium Narutowskiego. Pozdrawiam i zachęcam do zgłaszania nowych rozdziałów!

    OdpowiedzUsuń
  14. Witaj, jestem Zoltan z Opieprzu. Może wyda Ci się to dziwne, lecz nigdzie nie widzę linka do nas, a Twój blog znajduje się w mojej kolejce. Ten link upewnia nas o tym, że autor jest osobą, która zgłosiła bloga do oceny - nie będziemy oceniać kogoś, kto tego nie chce. Czekam na informację. Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  15. Witaj.
    Tak, masz rację. Rzeczywiście wydaje mi się to dziwne, bo byłam pewna, że umieściłam wasz link na blogu.
    Przepraszam za zaistniałą sytuację. Już go dodaję ;)
    Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  16. Wybacz, że tak Cię molestuję, ale dopiero teraz zauważyłem Twoją wiadomość, na mojej podstronie. Jeśli chcesz, abym ocenił inne opowiadanie, to nie ma problemu, przynajmniej z mojej strony. Zastanów się i daj znać. Pa.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To zależy od tego, za ile czasu będziesz oceniał moją marną twórczość, bo po prostu nie wiem, czy zdążę uporządkować tego drugiego bloga.

      Usuń
    2. Ile czasu? Tego nawet je nie wiem, różnie z tym bywa i to zależy od ilość tekstu. Im szybciej podejmiesz decyzję, tym szybciej zacznę, ale to wcale nie oznacza, że ocena powstanie w ciągu tygodnia.

      Usuń
    3. Zostańmy więc przy tym.
      Dodam nowy rozdział, gdy zapoznam się z twoją opinią, okej?

      Usuń
  17. Kiedy następny rozdział? Pozdrawiam i życze weny :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jeszcze się nie znamy, ale ja już cię lubię xd
      Masz Levi'ego na awatarze *q*
      Szczerze to nie wiem.
      Czekam na ocenę Zoltana, aby wiedzieć czym się kierować a czego unikać, a do tego jestem w trakcie poprawiania rozdziałów na Kyodai oraz nadal niezmiennie piszę ASW.
      Przyznaję się bez bicia, że byłam pewna iż nikt Anaty już nie czyta, a tu BUM! Taka niespodzianka. Niezwykle miła, oczywiście ;)
      Nie tej weny mi tak brakuje, no! Jedynie czasu!
      Postaram się wrzucić coś przed nowym rokiem. W święta powinnam dać radę ogarnąć tę historię.
      Dziękuję za odzew. Nawet nie wiesz, jak się cieszę ;)
      Pozdrawiam :D

      Usuń
  18. Tak, nadeszła ta chwila, kiedy Miki komentuje coś. Czuj się zaszczycona, to niespotykane.

    A więc... Zacznijmy od początku, a raczej Utakaty. Utakata *q* W... bodajże pierwszym rozdziale taka słodka scenka była. Dobra, przyznam się, że na początku rzygałam tęczą, ale potem było to takie... KAWAII *^*!

    Dwie postacie, które najbardziej polubiłam to zdecydowanie Kushina i Minato. Ona jeszcze bardziej gadatliwa i energiczna. I ten sposób na uciszanie jej *u*

    Oczywiście, żeby nie było, Sheei i Rina (I UTAKATA ♥) też są fajni. A nawet bardzo :3 Co ja bym dała za ciemne włosy :c A mam jakieś... blond :/

    Oprócz tego, spodobała mi się ta przemiana Sheeiren. Taka bezlitosna z pazurkami ;)

    I BYM ZAOMNIAŁA O SHIKAKU!!! *^* Ojciec mojego mensza. Haha :P Nie mogę, nie wyobrażam sb go chlającego.

    Piszesz ładnie i ciekawie. Co ja bym dała za takie długie rozdziały...

    Pozdrawiam i czekam na kolejny rozdział. CZYLI OTWIERAJ WORDA I PISZ! >. <

    PS: Za błędy gomene, ale nie ogarniam klawiatury mojego telefonu.

    OdpowiedzUsuń
  19. Zoltan z Opieprzu się kłania. Wciąż na link czekam, bez niego nie opublikuję oceny. Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Witaj.
      Już umieściłam link w lewej kolumnie.
      Wybacz mi to niedopatrzenie :/

      Usuń